




Ostatnie lata: jubileusz; przeżycie rewolucji
W marcu 1902 r. Konopnicka pisała z Florencji do córki Zofii:
Czytałaś albo słyszałaś, na co się zanosi? W Krakowie było z inicjatywy Czytelni Kobiet zebranie z udziałem delegatów ze stowarzyszeń kobiecych, młodzieży, literatów i uchwalili, żeby mnie obdarować na jubileusz choć skrawkiem ojczystej ziemi. Jestem srodze tym uradowana i wzruszona. Własny dach nad głową mieć po takim długim tuła-ctwie to przecież szczęście wielkie! Pomyśl tylko! A może będzie i ogródek, choć mały [...] tej radości, jaką miałam dowiedziawszy się o tym, już mi nikt nie odejmie.
Tak dotarła do pisarki nowina o przygotowaniach do uczczenia dwudziestopięciolecia jej twórczości. W organizowaniu jubileuszu wzięli udział niemal wszyscy wybitni ludzie pióra — od Sienkiewicza, Świętochowskiego, Orzeszkowej po Feldmana, Lorentowicza i Belmonta. Pisarze, naukowcy, działacze ludowi, stowarzyszenia robotnicze, emigranci polityczni świeżej daty i Polonia osiadła od pokoleń na obczyźnie — podjęli wspólne starania, by święto pisarki uczynić dla niej prawdziwie
radosnym. Orzeszkowa i Sienkiewicz, którzy wiedzieli, jak bardzo pragnęła znaleźć „kąt własny" w kraju, z energią kierowali poszukiwaniami stosownego daru. Tu jednak zaczęły się kłopoty. Konopnicka przywiązana do swych stron rodzinnych najchętniej zamieszkałaby w granicach Królestwa. Tymczasem zdecydowana niechęć władz carskich utrudniała osiedlenie się na stałe w zaborze rosyjskim. Surowy zakaz uniemożliwiał nawet zorganizowanie obchodu w Warszawie. Podobnie postąpiły władze pruskie: na terenie Poznańskiego, Warmii, Pomorza — wszelkie akcje dla uczczenia organizatorki protestu wrzesińskiego były tępione z całą bezwzględnością.
Obchody musiały zatem odbyć się tylko w Galicji, gdzie Kraków i Lwów rywalizowały o zaszczyt przyjęcia jubilatki. W rezultacie uroczystości odbyć się miały w obu miastach. Jubileuszowe podniecenie prasy galicyjskiej przyczyniło jednak pisarce wielu kłopotów.
Zdaje się pewnym, nie bardzo jest mi bezpiecznie jeździć teraz do kraju — donosiła w następnym liście z Florencji. — Nieosobliwą usługę oddały mi pisma galicyjskie mówiąc o mnie tak, jakby Moskali nie było na świecie. [...] Pierwszym skutkiem tego jest, że mi nic cenzura teraz nie puszcza do druku. Drugim, że nie pozwalają żadnej wzmianki zrobić o jubileuszu i naturalnie sam obchód będzie musiał odbyć się w Galicji. Trzeci, najważniejszy, że nie mogę jechać do kraju tak śmiało; kto wie, gdzie by mi przyszło obchodzić mój jubileusz, gdybym się znalazła w Warszawie. Sami warszawiacy coś miarkują, bo nie w Królestwie, ale w Galicji szykują owo kupno, choć ja więcej się czuję swojsko w naszych kątach...
Uroczystości jubileuszowe przygotowano w Krakowie 18 i 19 października, tydzień później we Lwowie. Jako 






dar narodowy zakupiono niewielki, pięknie położony dworek z ogrodem, w Żarnowcu na Podkarpaciu.
Oba obchody wypadły okazale i serdecznie. W Krakowie zgromadziły się tysiące ludzi z miasta i okolic, przyjezdni z Warszawy i Poznania, ze Śląska i Podgórza, wysłannicy Polonii z Niemiec, delegaci czescy pod przewodnictwem Pavli Maternovej. Powitali pisarkę gospodarze miasta i prezes Komitetu jubileuszowego Kazimierz Bartoszewicz, który zastąpił chorego Sienkiewicza. Kazimierz Morawski wystąpił w imieniu Akademii Umiejętności, a jej prezes, Stanisław Tarnowski, przy tej niezwykłej okazji złożył również kurtuazyjne życzenia. Uniwersytet Jagielloński reprezentował profesor Tretiak, a Muzeum Rapperswilskie — Karol Lewakowski. Jakub Bojko i chłopski poeta Wójcik przewodniczyli delegacji chłopów. W teatrze wystawiono inscenizacje nowel Konopnickiej, wśród nich Miłosierdzie gminy w opracowaniu Adolfa Nowaczyńskiego, słynni artyści — im.in. Wanda Siemaszkowa — recytowali utwory poetki. Dla widowni ludowej odegrano sztuki Anczyca.
Obchód lwowski przygotowany nie mniej starannie zamienił się w. żywiołową manifestację. Pisarkę witały już nie delegacje, ale tłumy chłopów z Galicji i Śląska, wysłannicy Wrześni, zrzeszenia robotnicze i rzemieślnicze, młodzieży ze szkół i uniwersytetu. Zgromadzili się dawni uczestnicy powstania styczniowego, przyjechali emigranci i liczne delegacje Serbów, Bułgarów, Chorwatów. Święto było powszechne i radosne.
Wszystkie pisma krajowe — nawet surowo cenzurowane gazety poznańskie, znalazły miejsce dla tego wydarzenia. Od „Gwiazdki Cieszyńskiej", „Przodownicy", „Wielkopolanina" i „Przyjaciela Ludu" po pisma naukowe i specjalistyczne — „Bibliotekę Warszawską", „Szkołę", „Przegląd Pedagogiczny", „Książkę". Od „Czerwonego Sztandaru", „Latarni" i „Naprzodu" po
„Głos" i „Przegląd Tygodniowy", „Prawdę", „Nową Reformę", „Tygodnik Ilustrowany" i krakowski „Czas". Szerokim echem odpowiedziała zagranica — od pism słowiańskich, czeskich i rosyjskich po Niemcy, Skandynawię, Francję, Stany Zjednoczone, Włochy; amerykański Związek Polek przyjął pisarkę na honorową członkinię, słali życzenia Polacy z Brazylii.
W „Bibliotece Warszawskiej" składał hołd Sienkiewicz, w „Krytyce" — Feldman, Belmont, Lorentowicz, „Ogniwo" ogłosiło rozprawę Brucknera; wielki uczony pisał z entuzjazmem o literackiej i społecznej roli, jaką spełniła twórczość Konopnickiej. Wiele pism poświęciło jubilatce całe numery, zbierając głosy wszystkich wybitnych pisarzy. „Czerwony Sztandar" umieścił słowa wdzięczności:
Nie śpiewała ona nigdy sytym i możnym świata tego, lecz ciskała im w oczy łzy i cierpienia ludu [...] Niechże jej odda hołd (a będzie on szczery i z gorącego serca płynący) i robotnik... Niech jej odda hołd „wolny najmita".3
Nie zamilkli jednak i starzy wrogowie pisarki. Na łamach „Roli" w trzech numerach z fanatyczną zaciekłością wystąpił Bolesław Szymański. W artykule Wieszczka -poganizmu, wśród osobistych obelg i kalumnii, ataków na uczestniczących w jubileuszu Świętochowskiego, Orzeszkową, nawet Pługa, pisał:
Żaden z wieszczów, nie wyłączając sarkazmów Słowackiego [...], żaden z wielkich i mniejszych poetów polskich nie ujawnił takiego jadu nienawiści względem religii pradziadów naszych, ile go wydobyła p. Konopnicka [...] publiczne bluźnierstwo, krzewicielstwo najpotworniejszych zasad niewiary, rozpaczy, nieufności stanowej, zohydzenie religii, duchowieństwa, możniejszych, w znaczeniu doczesnym, wobec





uboższych [...] to są właśnie najznamienitsze „uczynki" p. Konopnickiej.
Spokojniej, ale równie potępiająco zabrał głos ks. biskup Karol Niedziałkowski w książce o współczesnych poetach. Nie zapomniano grzechów autorce Fragmentów, Obrazków, Imaginy.
Można przypuszczać, że te wystąpienia — nie pierwsze i nie ostatnie — tym razem małe wrażenie wywarły na pisarce. Opinia społeczna była w ogromnej większości po jej stronie, a uznanie ze strony obskurantów byłoby raczej przykre. Nie ukrywała nigdy i nie zmieniła swego do nich stosunku. Nawet życzenia kulturalnego i uczonego prezesa Akademii — jakże dalekiego od widnokręgów „Roli" — przyjęła z lekką dozą sceptycyzmu.
Finał uroczystości — przekazanie daru narodowego — nastąpił 8 września 1903 r. Komitet, w którego skład wchodziły m.in. Orzeszkowa, Maria Dulębianka, literaci lwowscy i warszawscy, wyposażył dworek w stylowe meble regionalne i ludowe kilimy, złożono w nim także jubileuszowe dary z kraju i zagranicy. Z okien domu w rozległej perspektywie dojrzeć było można stary zamek odrzykoński wsławiony książką Goszczyńskiego; barwny sad i obszerny park spełniały marzenie wypowiedziane po wielekroć w listach. Żarnowiec powitał pisarkę kolorową banderią, owacją, kwiatami. Wręczono jej tradycyjny chleb i sól, u progu przemówił jako poseł chłopski Jakub Bojko. Upragniony „kąt własny" stał się faktem.
W Żarnowcu przebywała Konopnicka latem i wczesną jesienią, zazwyczaj w towarzystwie Dulębianki. Wietrz-
na zima podgórska była zbyt ostra dla pisarki; słabe jej zdrowie, zniszczone pracą i, nierzadko, biedą, wymagało
dużej ostrożności.
Stosunki z wsią nawiązała natychmiast. Stała się nieodzowną doradczynią w życiowych kłopotach, trudnościach z dziećmi, wyborze zawodu. Mieszkańcy Żarnowca zapamiętali jej ujmującą dobroć pozbawioną ostentacji, mądry, przyjazny stosunek do ludzkich potrzeb. Wielu młodym chłopcom i dziewczętom ułatwiła lub własnym sumptem umożliwiła naukę i wyższe studia, niektórych wyposażyła w najniezbędniejsze przedmioty, zapewniała opiekę materialną, czuwała nad rozwojem zdolności i charakteru.
Trudne i bogate doświadczenia wzmogły jeszcze jej wrodzony dar odgadywania ludzkich przeżyć, tylekroć poświadczany w utworach; jako człowiek nie zawiodła tych, którzy ją poznali.
Rok 1905 zastał Konopnicką za granicą. Pierwsze wieści o wybuchu rewolucji dosięgły pisarkę listownie. Były to opisy pełne grozy, relacjonujące wydarzenia warszawskie z punktu widzenia tej części społeczeństwa, która „waruje się po domach, okna deskami zabija, na ulicę nie wychodzi" — jak z lekką ironią powtarzała Konopnicka w jednym z listów. Przytaczała również wnioski swych informatorów, którzy twierdzili, „że dotąd — to tylko zupełne rozruchy robotnicze — które na razie więcej zagrażają innym mieszkańcom Warszawy niżeli Moskalom".6 Ale nawet po uzyskaniu takich relacji Konopnicka nie popadła w panikę; czekała z napięciem na dalszy rozwój wypadków.



Na razie pozostać musiała, z powodu ciężkiej choroby serca, w miejscowości kuracyjnej za granicą i nadal zapewne skazana była na jednostronne wiadomości o kraju. Tymczasem już wkrótce pisała do Orzeszkowej:
Jak cwałuje czas nagląc opóźnione sprawy świata do biegu, do biegu. Dalej, dalej! Wszystko musi stanąć u mety w jakiejś wyrocznej godzinie. Wszystko, co jest, umyka z drogi temu, co ma być i będzie. Kto zwłóczył, kto stał, kto w nieruchomość uwierzył — idee, państwa, narody — musi teraz na skręcenie szyi dopędzać mety owej, choćby paść. I pada. Świst, trzask, tętenty gwałtownych jak Walkirie godzin. A wszystkie z sobą coś niosą — coś, co się staje, co chce żyć, co musi żyć i coś — co umiera [...] Chciałabym doczekać — nie już dnia — ale pierwszego, leciuchnego ob-rzasku sprawiedliwości. Ale pewno nie doczekam, bo się mam fatalnie.
Na postawę pisarki z pewnością wpłynęła nadzieja, że wydarzenia rewolucji doprowadzą do zwycięskiej walki narodowowyzwoleńczej. Ale przy całym przemożnym pragnieniu konsolidacji sił społecznych dla uzyskania niepodległości, Konopnicka nie zamykała oczu na społeczne i moralne motywy klasowego ruchu rewolucyjnego. Przeciwnie, starała się je dokładnie wyjaśnić i zrozumieć.
Dowody tych starań śledziliśmy w jej dotychczasowej twórczości. Przyczyny wstrząsów społecznych pasjonowały autorkę Obrazków, Helleniki, Imaginy, symbolicznego dramatu Prometeusz i Syzyf. Na kanwie polskiej historii, w dziejach stosunków chłopsko-szlacheckich badała je w artykule Nasz lud, w perspektywie Europy — w studium O „Tłumie". Jednocześnie, poezje j nowele, artykuły i listy Konopnickiej pulsują protestem przeciw zaborcom i rodzimym winowajcom niewoli.
Problematyka niepodległości splatała się u niej zawsze ze sprawą ludowych dążeń wyzwoleńczych.
Wydarzenia 1905 roku zasadniczo zmieniły dziewiętnastowieczne pojęcia o siłach rewolucji i jej przywódcach. Potężny ruch klasy robotniczej, radykalizacja chłopstwa i demokratycznej inteligencji, zaostrzenie walki obozu rewolucyjnego z polską burżuazją i ziemiaństwem — raz jeszcze i chyba najmocnej w naszej historii — nakazywały rewizję marzeń o solidarnym zrywie patriotycznym całego narodu. Związek między dążeniem mas narodu do niepodległości i ruchem wyzwoleńczym kierowanym przez klasę robotniczą otwierał nowe perspektywy walki o niezależny byt polityczny i społeczną sprawiedliwość. Treść historii zmieniła się z gwałtowną szybkością i niełatwo było sprostać jej intelektualnie.
W początkowej fazie rewolucji, nie negując racji walki klasowej, dostrzegła Konopnicka przede wszystkim zryw narodowowyzwoleńczy i powitała go z optymizmem. Dalszy rozwój wydarzeń, napięcie starć klasowych, których motywy śledziła od dawna —zaskoczyły ją jednak i przeraziły kosztami rewolucyjnego przełomu. Gwałtowność walk, ilość ofiar, skłócenie i rozprzężenie społeczeństwa, ostrość represji, wszystko; to budziło w niej obawę, że wielki wysiłek narodu zostanie zmarnowany. Mimo to śmiało podjęła w swych utworach próbę zrozumienia i ukazania przemian świadomości bohaterów ludowych.
W tym dążeniu do wykrycia historycznego sensu aktualnych zdarzeń oraz związku między walką proletariatu a sprawą niepodległości wyszła pisarka na spotkanie młodemu pokoleniu postępowych twórców, zwłaszcza Żeromskiemu. Z autorem Snu o szpadzie, Róży, Nokturnu łączyła ją wspólnota poszukiwań, tematów, często — postaw.







Wszystkie dziedziny jej ówczesnej pracy pisarskiej świadczą o próbach odnalezienia klucza do aktualnych przemian. „Chwila jest ciężka historyczną wagą — pisała w artykule o Mickiewiczowskim Legionie. — Chwila stawania się rzeczy mocnych, płodnych. Chwila rodzenia form nowych żywota, która nigdy i nigdzie bez męki nie przeszła. Gotujmy się do niej." Przypominając Skład zasad Legionu, podkreślała niesłabnącą wartość jego demokratyzmu, zaufania do mas, odwagi w domaganiu się przemian.
Podobnie zwracał się wówczas ku radykalnym tradycjom romantycznym Żeromski. „Wieszczowie. Niechaj nas wasze dźwigną duchy. Niech wasz rozkaz nasze natęża ramiona. W ogniach się przepala wielka Ojczyzna..." Oboje sięgali do tradycji nie po to, aby się odgrodzić od aktualnych problemów, lecz by znaleźć dla nich historyczną więź i oparcie. Inny sens miał gest Sienkiewicza, gdy w noweli We mgle wizję powstańców rzucał jako przeciwwagę współczesnym. Jeszcze inaczej zwracała się ku przeszłości Orzeszkowa, lękając się, że współcześni zlekceważą wysiłki i ofiary swych poprzedników.
Bliscy są sobie także Konopnicka i Żeromski w obserwacji powszednich dni rewolucji. Pisarka nie pozostała za granicą. Nadal poważnie chora, wbrew zakazom lekarzy przyjechała do kraju, by spieszyć do Warszawy z pomocą, lekami, darami dla strajkującej ludności. Kiedy zatrwożeni mieszczanie w popłochu opuszczają stolicę, pisze z Krakowa: „Bo właśnie myślę płynąć przeciw tej fali, która tu z Warszawy ludzi niesie. Byłabym popłynęła dawno, gdyby nie mój doktór." A w innym liście skarży się córce: Najchętniej jednak rzuciłabym się w sam war niepokoju jadąc do Warszawy, jak to było moim pierwotnym zamiarem. Tam przynajmniej wiedziałabym, o co głowę rozbijać [...]. Tymczasem jednak pogorszyło mi się tu znacznie i [lekarz] zdecydował: pod żadnym warunkiem teraz do Warszawy. Jednak głupi są ci doktorzy! Zawsze tylko zewnętrzne okoliczności biorą w rachubę; a co się z tobą, człowieku, w duszy dzieje, to im obojętne.11
Listy datowane są w końcu grudnia 1905 r.; w lutym Konopnicka jest w Warszawie.
Wkrótce po przyjeździe pisała do rodziny: Co do mnie, zwiedzam różne siedliska nędzy i rozpaczy. Udało mi się być w fortach Cytadeli, które w podziemnych swoich kazamatach zamykają do 1000 ludzi. Choć trudno to nazwać ludźmi tych nędzarzy. I tak to siedzi za drewnianą kratą odgradzającą pojedyncze nory od światła dziennego w korytarzach, jak dzikie zwierzęta. Nagie, obdarte, bez koszul, bose, a twarze jakieś wypełzłe z koloru ludzkiej
skóry.
Przez kratę wystawiają ręce wychudłe, nogi pokaleczone [ .] W każdej kazamacie tyle prycz, ile można zmieścić [...], na pryczach postrzępiona słoma, na pół zgniła, robactwa straszne mrowie, prócz tego świerzb toczy tu ciała. Zawieźliśmy im bieliznę, cukier, herbatę, byli uradowani, a ta radość tak była podobna do wycia rozpaczy, że zgroza brała. Siedzą tam także razem w jednej kazamacie w forcie Alek-sieja _ kolejowcy nadwiślańscy [...] Są i dzieci, chłopcy po 12, 13, 14 lat, wynędzniałe — za uparte roznoszenie pism niedozwolonych. Jakie się tam odgrywają sceny — to rzecz nie do opowiedzenia. Poza tym bywam też u tych nędzarzy na wolności, którzy nie mają zajęcia i głód z rodzinami






cierpią. Wczoraj przeszłam tak z 50 nor — strychów, suteren, komórek itp. Cała Twarda, Żelazna, kawał Grzybowskiej za Pociejowem. Straszne widoki.
Notatki z tego szlaku zachowały się w rękopisach; opatrzyła je Konopnicka nazwą: Z wędrówek po więzieniach, fortach i nędzy warszawskiej.
Doktor Judym, gdy po powrocie z Paryża „przywitał najściślejszą ojczyznę swoją", cuchnące nory Ciepłej i Krochmalnej, zaludnione przez „blade, żółte, obumarłe dziewczyny",14 postacie o twarzach zmartwiałych z głodu i rozpaczy — nie mniejszego doznał wstrząsu niż autorka notatek podczas swych wędrówek po siedliskach nędzy.
Raz jeszcze, mocniej może niż kiedykolwiek, krzyżują się i splatają drogi poszukiwań, buntu i nadziei obydwojga twórców. W chaosie dni rewolucyjnych, które nowym brzemieniem ofiar przytłoczyły proletariat Warszawy, Łodzi, Zagłębia, ale które także zbudziły w nim godność i siłę. Konopnicka i Żeromski, jak wierni towarzysze „wszystkiego, co cierpi, co walczy, co dąży do wolności",15 pozostali bliscy swym ludowym bohaterom.
W rękopiśmiennych notatkach Konopnickiej Z wędrówek jak i u autora Róży, jak we Wspomnieniach starego sympatyka Struga, w dramacie Tetmajera Rewolucja, Balladzie Kasprowicza i reportażach Reymonta —-obserwacje z Warszawy splotły się w nierozdzielnym odbiciu patosu i nędzy, rozpaczy i dumy. Nie zabrakło w nich nawet desperackiego humoru ulicy.
„Chłopaki obdarte wskakują do tramwajów — zapisuje Konopnicka — szybkie, orientujące się spojrzenie. Wyciąga zza pazuchy pisma." — Inny gavroche „leci za rewirowym pilnując ściśle, żeby mu ciągle za plecami był, i obwołuje «Czerwony», „Panie kozak, szarżuj pan — prowokuje dzieciak konnego żandarma — pod brzuch kamieniami, w kozaka i za nogę i z siodła."
Łobuzerski uśmiech z rzadka jednak łagodzi przerażające obrazy życia warszawskich robotników. Konopnicka dobrze znała warunki bytu nędzarzy. To jednak, co ujrzała w zimowych miesiącach 1906 roku, przekroczyło jej wieloletnie i niemałe doświadczenia. Oto kilka surowych, reporterskich zapisów; pierwszy zachowuje jeszcze gdzieniegdzie przebłyski swoistej fantazji: Rafalski i żona, lat 85, żona 75. Przez trzy strychy do czwartego. Właściwie, to szyja wąska do okienka prowadząca, szeroka na całą długość łóżka czy tapczanu, kominek. Rafalskiego nie ma, ale zaraz przyjdzie — chory: za każdym razem musi przechodzić te trzy strychy i schodzić z czwartego piętra (ma zapalenie płuc)... A to byście okno otwarli. Otwierać okno? A ciepło? Dostanie człowiek ten kawałek węgla? A tu jeszcze choroba...
Rafalski blady tą bladością gliny i choroby, zarośnięty. Zatula się łachmanem kapoty, pierś naga (luty). Czemu to Rafalski?
Co mnie będzie? Nic mnie nie będzie, jak ja takim. Mój dziad to mówił. Ignaś — niby ja — to mój wiek wyżyje. A miał 115 lat, jak pomarł, a ja dopiero 85. — Ta jeszcze — ho! ho!
Nawet takich żałosnych szczątków uśmiechu nie znajdziemy w szkicu Zdziewicka (inteligentna nędza).





Izdebka o jednym oknie. Wypożyczona maszyna, trochę bielizny rozrzuconej (trochę perkalu), balia przy drzwiach. Komin zaciągnięty prześcieradłem, dwa łóżka jedno na drugim, wzdłuż ściany, kuferek, dwa stołki, stolik, przy nim troje dzieci pisze. Na czwartym siedzi syn suchotnik. Zielonawo-błękitna twarz. Uszy zwiędłe, nie białe zęby, szerokie usta, rumieńce żółto-czerwone, uczy dzieci. Dyktuje. Wiosna jest najpiękniejszą porą roku. Kwiaty rozkwitają w maju. Młodość jest wiosną człowieka. Wybuch kaszlu. Matki nie ma. Rzuciła robotę i poleciała z receptą do apteki. Noce straszne. Ojciec umarł w pomieszaniu zmysłów — został jedynak suchotnik i nędza.
Mamo, jak to ciężko być głodnym (głód w nocy, chory spać nie może, zjadłby Bóg wie co, a tu nie ma). Syn. — I to mi ciężko, że matki nie mogę puszczać do kościoła, bo jak się zacznie modlić, jak padnie na kolana, to zawsze mdleje (chora na serce). To choć wiem, że się za mnie modli, żebym żył, to ją wstrzymuję. Bo tak się zaraz rozrzewni, rozczuli, rozpłacze. Ciężko mamie ze mną i mnie z nią ciężko. Ja wolałbym nie widzieć już nic — nie czuć. Rzadko wychodzę, bo zimno. — Kaszel mam. A mleko pan pije? Zaczerwienił się: Nie, nie lubię mleka. Kłamał. Do widzenia. O to za długo, jeśli za dwa tygodnie. To czuję, że za długo.
Oszczędność opisu, lakonizm dialogu, surowy zarys postaci; w portrecie chłopca, w urwanej rozmowie czai się strach i rozpacz. Jeden gest, skąpe informacje chorego, słowo komentarza: „kłamał", wystarczają, żeby utrwalić rys dumy.
Obok szerszych szkiców krótkie noty: „Mieszkanie nędzne robotnika. Izba, dzieci, ojciec — wsparcie, smutek — przygnębienie — pociecha. Po dwóch tygodniach nie ma poduszek, nie ma kapoty, nie ma chustki. Żona choruje. Ojciec zwariował. Śpiewa i bije dzieci."
„Dziewczyna mająca dwoje dzieci, bliźniaki, wyrzucona do sutereny, mieszka w piwnicy. Gdzież to pójdą? Gdzież to nadzieja? Zaciśnięte zęby, brzydka brunetka." „Widmowe, wybladłe postaci i twarze — chusty, ko-
bieta przy nadziei — żółtość suteren. Kobiety wyglądają znacznie gorzej. Macierzyństwo i ciągłe siedzenie w wilgotnej norze.
Dziecko, które garnek ucałowało i objęło go." „Brukarz. Od trzeciego mostu robotnicy. Sprawdzania. Wynoszą z piwnicy pościel i sprzęty. Umarły, który kichnął... Bez roboty — ci, co chodzą na nocną zmianę do fabryki. «Nie dawajcie chleba, ale weźcie dziewczynkę."
Chodzi naturalnie o tymczasową opiekę, o ratunek dla chorego dziecka. Ale inni odrzucają propozycję zabrania
dzieci: „Starowolski, Stróż nocny, olbrzym atleta — zbity w czasie strajku, nie może pracy znaleźć, świeżo wyszedł ze szpitala. — Małgosi nie da, póki wyżyć może, na zimowisko. Niech ta ostanie tak jak my. Bo to słyszałem, że dzieci mają być na panów uczone, co by tak samo myślały. A Małgosia toć dziecko ze sutereny, to by jej się potem wracać nie chciało. A Jasiek też. Jasiek panem nie będzie, to niech sobie rośnie w bramie, a na co mu pańska łaska i pańskie myśli. Nie daje dzieci."
Ocalona godność własna budzi szacunek; podobne uczucie — podziwu, wzruszenia przejmuje autorkę notatek, kiedy obserwuje „solidarność biedy, litość serc prostych": „Wigdor, krawiec, żona, czworo dzieci małych, piąte przy piersi. Zwariował z nędzy. Robić coś, ruszać się, handlować. Zrywa się po nocach, że musi handlować, próżny kosz chwyta. Od żony wyciąga ostatni grosz. Gdy brakło, rozbija kuferek, sprzedaje swój zegarek, który ochraniała żona, poduszkę, na której spał. Dzieciaka maglarka bierze kąpać do swojej izby. Jakaś dziwna solidarność biedy, litość serc prostych. Żyd? To co!"
Wspólnota losu budzi poczucie jedności: „Żyd przy


prowadza do schroniska dzieci, którym umarła matki a ojciec w więzieniu siedzi (dzieci chrześcijańskie)"; „to karz w metalu", kaleka o kulach gromadzi pod swą, opieką całą dzieciarnię z podwórka; stara Żydówka błaga o pomoc dla rannego: „Żydówka rzuca mi się na szyję. Aj, Pani ratuj!
-Co Wam?
-Nie mnie, ale jakby mnie, bo moje serce boli z tego. Aj, ratuj Pani. Tam człowiek jest. Stróż jest. On leży. Zabity może, może żyje, może nie żyje, a on taką przez czoło dziurę ma, co patrola strzelała do niego. Aj, jaki ranny, jaki zabity, to strach. Ratuj Pani, bo on leży, bo tam żona, dzieci.
— Tak cóż ja poradzę. A ostatnie grosze oddałam. Do księdza pójdziecie?
— Do księdza? Nu... A on dobry jest? Dobry. Tak gdzie on mieszka?"
Inna starowina zabawnie i wzruszająco dziękuje narratorce za okazaną sąsiadom pomoc: „Żeby te wszystkie lata, co Pani przeżyła, zginęły przed Panem Bogiem, żeby nigdzie nie były zapisane, liczone ani rachowane. Żeby Pani na nowo swój wiek żyła! I mój wiek, żeby Pani żyła, i tego krawca Wigdora, i tych dzieci, i tej całej sutereny, co tu my ludzie w niej mieszkamy. Żeby Pani wiek żyła. Żeby Pani była koronowana zaraz tu na ziemi..."
Wśród „nędzarzy na wolności, którzy nie mają zajęcia i głód z rodzinami cierpią", między uwięzionymi w fortach i Cytadeli dostrzegła pisarka mocne ogniwa wspólnoty. Zmaltretowani więźniowie „leżą na pryczach zasłanych słomą. Jak się mieszczą przy kracie? Oczy rozszerzone, ręce wyciągnięte, nogi, stopy — nagość, obdarcie..." Ale pytają: „co słychać i o strajk majowy".
Obserwacje pisarki były uważne; pod maską apatii i rozpaczy odkryła nowy rodzaj godności, dumę ludzi prostujących się w walce. Zobaczyła, po raz pierwszy tak blisko, bezimiennych bojowników tworzących siłę rewolucji. Kolejarze z Cytadeli, „atleta Starowolski", „zecer z zamkniętej drukarni" przechowujący, obok portretu Mickiewicza i Grottgerowskich litografii — „książkę, przez którą stracił robotę", harde dzieciaki roznoszące „pisma niedozwolone". Spotkała wśród codziennych wędrówek tragiczną „Matkę Polkę" — matkę robotnika: „Listy skazanego do matki. Matko, nie proś o ułaskawienie. I oto matka, prosta kobieta opanowana ideą syna, nie prosi. Co ty za matka, że nie prosiła za synem? On dopiął celu, on szczęśliwy. On nie chce żyć" — pada odpowiedź. Domyślamy się — za cenę łaski.
Z kręgu podobnych sylwetek wywodzi się Żydóweczka 17, towarzyszka młodzieńczych postaci Struga i Żeromskiego, bohaterka jedynego spośród notatek warszawskich utworu, który doczekał się ukończenia i druku.
Z zachowanego w rękopisach szkicu nie usunęła autorka żadnego motywu o istotnym ideowym znaczeniu, wprowadziła tylko szereg uzupełnień mocniej akcentujących dramatyczną sytuację. Oto szkic pierwotny:
Żydóweczka. Typ silnie mauretański, niewielka. Licho odziana. Gęstwa wzburzonych włosów. Dostaje bieliznę, duża paka, ciężar. Czy kto czeka na ciebie, żeby pomóc? Nie, nikt na mnie nie czeka. To musisz wziąć dorożkę. A ona: Dorożkę? Czterdzieści groszy!... A oni głodni. — To każę stróżowi.
Nie! Nie. Co ze mną takie ceremonie? Ojciec i matka będą się gniewali, że to dźwigasz.



Ojciec?... Matka?... Żeby mnie nagła śmierć spotkała, nici by nie mówiła. Co ty mówisz? Masz tak niedobrych rodziców?
Oni dobre! Ach, jak oni dobre są!... Żeby ja była porządna dziewczyna, to by oni samym miodem mnie karmili. — A toż ty nie jesteś porządna dziewczyna? Nie ja jestem z partii. A oni są Hassydy. Oni się musieli mnie wyprzeć. Ach jak oni płakały, jak włosy darły...
Czemu ich tak rzuciłaś?
Ja musiała. Ja chora z tego była, a musiała. Tam takie nieszczęście — taka moc... A pani jak by zrobiła?
Wielkie złotawo czarne oczy wbiła nieruchomo — łzy grube osobnymi kroplami padały jej na twarz. Spuściłam wzrok.
Ja?... Nie wiem, dziecko..."
Zmiany tekstu mają dwojaki charakter. Cały wstęp wprowadzony w drukowanej nowelce przywołuje atmosferę dni rewolucji, podobną rolę pełnią słowa poprzedzające rozmowę z nieznajomą:
W progu stanęła jakaś drobna postać. — A był to czas, kiedy drzwi otwierały się tak i zamykały często ku zmierzchowi, a ktoś u proga stał. Ani się witał, ani tłumaczył z czym i po co przyszedł. Słowa zdawały się niepotrzebne, wprost zbyteczne nawet. Rozumiano się bez nich. Bez nich przeczuwano potrzeby, żądania. — Pierwszy raz widzianych ludzi przyjmowano jak bliskich znajomych. Jak takich, na których właśnie, ot, czekano.
Z takiego tła wyłania się dopiero bliższy zarys nieznajomej postaci — jednej z tych, „na które czekano" — kogoś z cichych pracowników rewolucji. Spotkanie, na pozór przygodne, staje się symboliczne w atmosferze wywołanej uwagami narratora.
Dalsze zmiany dotyczą przedstawienia nieznajomej, stosunku rozmówców, treści i wyglądu dialogu.
Opis dziewczyny uwydatnia cechy naszkicowane w notatce. Z głębokich złotoczarnych oczu „bił krzyk — bez głosu". Dramatyczne napięcie rozbudzone tym akcentem, wzmagają dalsze uwagi: „Stoi, usta jej drżą, gorejące oczy podnoszą się i opuszczają pod cienistą rzęsą"; „nagle suchy, gwałtowny kaszel wstrząsa jej wąską piersią, a tobół na ziemię opada". „Twarz dziewczyny jest wychudła i poczerniała."
Zmiany w opisie sylwetki przenikają się i łączą z uzupełnieniami dialogu. Zmienia się nieco ujęcie stosunku rozmówców, wypowiedzi i gesty narratorki uwydatniają przyjazne zbliżenie.
Najbardziej istotne są przekształcenia wypowiedzi dziewczyny; tu zmiany dotyczą koncepcji postaci, wzmagają dramatyzm jej przeżyć. Prośba młodziutkiej pomocnicy partii jest bardziej żarliwa, jej tęsknota za rodzicami dotkliwsza. Tragizm rozstania, trudność decyzji akcentuje wspomnienie: „To ja się więcej niż pięć razy wracała i pod próg leżała, i głową o drzwi biła, i słyszała, jak ony lamentowały, i więcej niż pięć razy wstawała i szła precz. Ja musiała..." — „Dotknęła obu rękami zapadłych policzków i zakołysała sobą" — dodaje wsłuchana narratorka. I wówczas w napiętym milczeniu padają kulminacyjne słowa wyznania: „...I od ojca większe, i od matki większe, i od największego lamentu też większe. Ja nie mogła..."
Wszystkie te uzupełnienia i zmiany 'mają wyraźne znaczenie: pogłębiają wizerunek duchowy dziewczyny, wzmagają napięcie jej osobistego dramatu, akcentują żarliwość motywacji ideowej i cierpienie wynikłe z tragicznej kolizji.
Dramatyzacji uległo także zakończenie nowelki: „nieruchome" oczy zwrócone w milczącym pytaniu, stają się „niespokojne, złotopałające", wzrasta znaczenie oczekiwanej w napięciu odpowiedzi.
Ona jedna pozostała bez zmiany: „Spuściłam wzrok. Ja?... Nie wiem, dziecko." W tym prawdomównym wahaniu kryje się czułość dla wątłej dziewczyny, zrozumie



nie goryczy i patosu jej decyzji, podziw dla małego żołnierza rewolucji. Kryje się w nim także własny, niedopowiedziany dramat poszukiwań i rozterki.
W korespondencji Konopnickiej i Orzeszkowej zachował się ciekawy komentarz do tej nowelki. W roku 1907, obejmując redakcję „Kuriera Litewskiego", Orzeszkowa zwróciła się do przyjaciółki z prośbą o jakiś utwór poetycki lub nowelistyczny. Konopnicka przebywająca wówczas w Żarnowcu, na wyjezdnym w cieplejsze strony, szybko wysłała wiersz. Wkrótce Orzeszkowa powtórnie zażądała utworu prozą. Pragnęła zapewne otrzymać opowiadanie o tematyce powstańczej, może jakąś nie zachowaną do dziś a znaną jelj z relacji nowelę z cyklu Powieści Sawy. Przyszła autorka Gloria victis sama opracowywała wówczas podobne utwory i przypomnienie 1863 roku uważała za konieczną i aktualną konfrontację dwu epok. W odpowiedzi na monit otrzymała Żydóweczkę. Tekst bardzo ją zaniepokoił: Za Żydóweczkę więc wdzięczna Ci jestem, dziękuję mocno, że prośbie mej nie odmówiłaś. Ale jest coś, co powiedzieć mi trudno, lecz co jednak powiedzieć muszę.
Niepewną jestem, czy to śliczne dziecko, w kilku wierszach tak plastyczne i rozrzewniające, z dawnych czasów jest albo z nowych, do partii naszych powstańców albo do tej dzisiejszej, dużo nie naszej, należy? Długo, zbyt długo musiałabym pisać, aby przedstawić, czym t u n a Litwie, dla tego, co tu polskie, jest ta druga. O tym tylko wspomnę, że mówi ona po rosyjsku, szerzy rosyjszczyznę, szerzy również kosmopolityzm, zwraca namiętności ludowe — ze względów stanowych — przeciw tym, którzy tutaj przeważną część polszczyzny stanowią. Dlatego, dla tych pobudek narodowych — znając choćby skądinąd i rolę, którą odegrywa, i męczeństwo, które ponosi — my tu partii tej sławić nie możemy. Neutralność i milczenie to stanowisko, które względem niej zająć tu musi wszystko, co jest prawdziwie polskie. I wiele innych pobudek, których w liście opisywać niepodobna.
Więc jeżeli chcesz, aby to bohaterskie dziecko służebnicą tej partii (dzisiejszej Bundu czy SD) było, to ja jej na piedestału genialnych natchnień Twoich pokazywać nie mam prawa.
Co innego, aż do końca co innego, jeżeli to epizod z dawnej naszej walki, to także być może, bo chociaż Żydzi brali w niej udział nieczęsto, jednak niekiedy brali i przypomnienie tego, nam i im, zawsze jest dobre. Tylko jeżeli drugie przypuszczenie moje trafia w myśl Twoją — co sprawiłoby mi radość wielką — to pozwól mi różnicę kilku słowami uwyraźnić. W miejscu, gdzie są słowa: „A był czas", dodać: „czas dziś już dawny", gdzie Żydóweczka mówi: „Ja jestem w partii", zmienić: „ja służę partii (członkiem partii powstańczej młodziuchne dziewczę, jak mi się zdaje, być nie mogło), gdzie: „i od największego lamentu też większe", dodać: „jak cała ta ziemia, jak cały ten naród, takie wielkie", a w ostatnim wierszu: „ja? będę służyć, dziecko".
Konopnicka odpisała: Nieopatrznie, istotnie bardzo nieopatrznie posłałam ci ten drobiazg do Wilna.
Uderzył mnie kiedyś jego motyw psychologiczny i tak go też, nie myśląc o żadnych Bundach i bez jakiejkolwiek tendencji, zanotowałam. Masz jednak zupełną słuszność, że czytelnikowi przyszedłby natychmiast do głowy Bund i wszystko, co jego jest. To proste. Ale właśnie dlatego, że pozbawiona wszelkiej tendencji, kartka ta nie zniosłaby żadnej przychodzącej z zewnątrz.
Musi ona taką wrócić do mnie, najdroższa, jaką poszła do Ciebie.
Jakie wnioski nasuwa ten incydent? Oczywiście, nie mogą one skłaniać do pochopnych uogólnień o rozstajnych drogach, którymi poszły pisarki. Nie pedanteria każe przypomnieć dwukrotne podkreślenie słówka „t u" w liście Orzeszkowej. Nie wiemy, jak rozstrzygnęłaby swoje liczne wahania Konopnicka, gdyby musiała zająć 



wyraźne stanowisko wobec problemów narodowo-politycznych na Litwie i Białorusi. Kiedyś wprawdzie, pisząc do Lenartowicza o wrażeniach z grodzieńszczyzny, stwierdzała, że „to, co się tam narodzi kiedyś między ludem, nie będzie to Polska i Litwa, ale Białoruś", lecz był to raczej wynik uważnej obserwacji niż wyraz jej własnych przemyślanych poglądów.
Nie w tej więc dziedzinie wolno upatrywać główną rozbieżność stanowisk obu pisarek; byłoby to nadużywaniem sytuacji, w której jedna z nich uniknęła konieczności trudnej decyzji. Różnica między nimi jednak istniała — i to różnica zasadnicza.
Myśląc czy nie myśląc o konkretnej nazwie partii (a po uwagach Orzeszkowej taka refleksja była nieunikniona), Konopnicka pojęła miarę wewnętrznego dramatu dziewczyny i wartości jej decyzji. Nie zgodziła się więc, aby „motyw psychologiczny" człowieka współczesnej rewolucji wbrew historii przenosić do przeszłości, gdzie służyć miał jako argument wymierzony przeciw bojownikom 1905 roku. Odczuwała najwidoczniej niewłaściwość takiego zabiegu.
Jednocześnie, nie zrezygnowała z uczciwego przedstawienia drugiego dramatu, aluzyjnie wyrażonego w noweli, choć argumenty Orzeszkowej miały ją ostrzec przed zbyt szczerym wyznaniem podziwu — i własnej rozterki. Przeczekawszy, po sześciu miesiącach, bez słowa zmiany posłała obrazek do „Krytyki".21 Tam znalazł się w sąsiedztwie Nokturnu, podobnie jak w tym samym roku jej ballada o kaźni irlandzkiego bohatera--powstańca, Pocałunek Roberta Emmeta, towarzyszyła Słowu o Bandosie na łamach warszawskiego „Witezia". Według słów Nokturnu, był to czas kiedy „posępna zstępowała noc..."; tym cenniejszy był hołd pamięci walczących złożony przez Żeromskiego i Konopnicką.
Nie był to dla Konopnickiej (jak i dla autora Róży) gest odosobniony i wyjątkowy. Nacisk reakcyjnej opinii triumfującej po klęsce, osobiste rozterki i poszukiwania, które znalazły przejmujący wyraz w wierszu o tragicznym żniwie rewolucji („Oj nasiali kąkolu, nasiali, w nasze ziarno urodne i zdrowe...") i — pośrednio — w publikacji książkowej dawnego utworu Prometeusz i Syzyf (1892), nie doprowadziły jednak do wystąpień oskarżycielskich, potępiających lub do stwierdzeń, że walka była niepotrzebna. W 1908 roku pisała w liście do Feldmana:
Rzut oka na stan trzech zaborów — gnębiący. Tak jest, póki się nie otrząśniemy znowu. Ale się otrząśniemy. Nam trzeba wichru, nam trzeba burzy, która by w jedno łożysko tęgiego potoku życia porwała wszystkich i wszystko.
Wtedy się odnajdziemy sami w sobie. A to, co płynie mętami dni dzisiejszych — oczyści się i rozświeży — walką.
Jeśli nawet wyrażona w liście nadzieja, że walczący lud zdoła pociągnąć za sobą wszystkie warstwy społeczne — była utopią, to jednak w latach porewolucyjnej depresji była to utopia odważna i twórcza. Słowa Konopnickiej przypominają tu wezwanie Mistrza z utworu Rewolucja Tetmajera: „Odkryjcie głowy! nowy witajcie świat, wy, którzy weń nie wierzycie!"
Podobną nadzieję wyraziła w strofach wzorowanych na wizyjnych proroctwach Beniowskiego, w poemacie Z ksiąg Sybilli napisanym w 1907 r.:
Jeszcze i wy mi nie dość starci, zmięci,
By z was kształt nowy kuć i posąg życia,
Jeszcze w was dawna skorupa się święci,




Ledwo spękana od burz gromobicia,
Jeszcze w was nadto spleśniałej pamięci
Na dawne więzy, na dawne spowicia...
Jeszcze niegodni zmartwychwstania kształtu;
Jeszcze oporni, jeszcze raby gwałtu.
Ale nadchodzi czas:
Wtedy się zacznie sąd. Nie siędą sędzię
Na swych stolicach. Nie będzie tam komu
Pozywać ani podawać orędzie,
Same się wstrząsną cztery węgły domu
Uskoczą mury trzymane na wędzie,
Odkryją gniazda krzywd i gniazda sromu
I runie gruzem pod słońca pochodnią
Dom, co był kaźnią wam, a światu — zbrodnią.
Postawa Konopnickiej po rewolucji, prócz cech nowych, wyrzeźbionych ostatnimi doświadczeniami, miała także swoistą tradycję. Wiele lat wcześniej początkująca pisarka, chowając zapewne w myśli Mickiewiczowskie rozróżnienie między rozumem „rozsądnym" i „historycznym", pisała o klęskach bohaterów-powstańców z powieści Jeża: Z bliska widziane, postępowanie takie uskoków — powiada autor — było głupotą. — Ale z daleka, ale w dziejowej perspektywie urasta do znaczenia rozumu stanu. Jest to rozum stanu gminny, nie mający na pozór drogi ani celu przed sobą. Jednakże historia uwzględnia go. Każdą kroplę krwi w ten sposób rozlanej przyjmuje na rachunek przyszłości i pozwala się toczyć bezwiednej bryle milionów na oślep. Przychodzi czas i okazuje się, że bryła miała cel przed sobą i że do niego doszła.
Wydarzenia rewolucji obserwowane z bliska, w mieście stanowiącym jedno z centrów walki, wprowadziły do tych ogólnych metafor doniosłą korekturę. W Warszawie zobaczyła Konopnicka ludzi, którzy historię tworzyli świadomie. Zamiast „bezwiednej bryły milionów", toczącej się na oślep, dojrzała zorganizowany ruch mas i solidarne działanie jednostek. „Wyroczny klucz żywota w ręku narodów leży... lud, co się sam nie zbawi, pozostać rabem musi" — pisała w wyniku tych doświadczeń.
Z dawnych czasów przechowane uczucie wiary w wartość walki ludowej, słusznej i wówczas, kiedy nie zwycięskiej, trwałe zaufanie do „logiki dziejów" — skrystalizowało się w nowym spojrzeniu na historię współkształtowaną świadomością i czynem mas zmierzających do określonego celu. Echa tych przemyśleń i: nadziei przeniknęły do optymistycznego finału poematu Pan Balcer w Brazyli.
Nad poematem tym pracowała Konopnicka prawie dwadzieścia lat, w okresie pobytu za granicą i po powrocie do kraju; pisała go w Szwajcarii i Francji, w Austrii i Włoszech, w Żarnowcu — po wrażeniach warszawskich. Pierwsze wzmianki o pomyśle utworu, bohaterach i perypetiach datują się z r. 1891, dalsze pomysły, rozwijane i przekształcane, przewijają się do r. 1909 w listach do krewnych, przyjaciół i wydawców. Już w roku 1892 „Biblioteka Warszawska" zaczęła drukować pierwsze księgi, a za nią inne pisma publikowały kolejne fragmenty. Całość ukończyła pisarka w r. 1908, a rok później poemat ukazał się w osobnym, ozdobnym wydaniu.
Konopnicka związała z Balcerem duże ambicje; wielu krytyków, wśród nich Bruckner, Feldman, Gostomski i Górski, Maykowski i Woroniecki, uważali poemat za




jej opus magnumu i zjawisko na skalę europejską. Bruckner twierdził, że jest to „jedyne dzieło poetyckie naszych czasów godne stanąć za Panem Tadeuszem i Królem Duchem,"; co więcej, opiniował: Literatury świata znają wszelkie możliwe epopeje, rycerskie i heroiczne, fantastyczne i symboliczne, mistyczne i religijne, narodowe i żeglarskie, mieszczańskie nawet — nie znały epopei ludowej. Konopnicka ją utworzyła tak, że największym nawet dorównywała.
Feldman był zdania, że Pan Balcer w Brazylii stanowi najwyższy szczyt poetyckiej epiki homeryckiej drugiej połowy dziewiętnastego wieku — więcej: stoi jako słup graniczny w dziejach kultury narodu. Oznacza, że naród przestał być szlacheckim i wzniósł się ponad ducha mieszczańskiego: wzbogaca Panteon narodowy — ludem.
O ile ideowa i tematyczna interpretacja obu uczonych odpowiada ambicjom i zawartości dzieła, o tyle ich opinia o sukcesie poetki w odrodzeniu wielkiej epiki budziła już protesty współczesnych, m.in. Atoniego Potockiego. Pomimo uznania dla nieporównanych niekiedy opisów i obrazów, dla świetnej galerii typów ludowych, dla szerokiego tonu strofy w Panu Balcerze, nie podzielę i ja entuzjazmu niektórych pisarzy dla tego poematu, bynajmniej nie uważając go za ową chłopską epopeję, o której ongi w «Głosie» marzyła autorka, lecz za doskonałą, acz przeciążoną powieść poetycką.
Dalej jeszcze w trafnej krytyce poszedł W. Doda w rozprawie Słomiany epos; dziś zaś entuzjazm Brucknera wydaje się zupełnie nie do przyjęcia.
Wbrew opiniom o odrodzeniu eposu i wbrew sądom, że Pan Balcer stanowi syntezę i uwieńczenie twórczości pisarki — twierdzi Galie, Górski, Gostomski, Maykowski — skłonni jesteśmy cenić raczej nowatorstwo ambicji ideowo-tematycznej, zdolność autorki do natychmiastowego reagowania na przemiany świadomości zbiorowego bohatera poematu; wart uwagi jest także fakt sięgnięcia do epiki heroicznej dla ukazania społecznej roli współczesnego chłopa. Trudno natomiast zgodzić się, że utwór przyniósł istotne odrodzenie wielkiej epiki i stworzył nowy kształt gatunku — epos ludowy. Wybór środków i wynik nie sprostały nowatorstwu tetmatu. Balcer nie stał się opus magnum, nie dorównał oryginalnym osiągnięciom w liryce i wybitnym nowelom. Jako całość, utwór jest godną uwagi, lecz nieudaną próbą ocalenia eposu od epigoństwa i anachroniczności; zamiar ten powiódł się jedynie we fragmentach, które cechuje wyjątkowa na tle literatury epoki odkrywczość przedstawienia przemian w psychice mas chłopskich, połączona z niepowszednią ekspresją poetycką.
Interesujące są przekształcenia, jakim w toku pracy uległ pomysł i zakres poematu. W latach dziewięćdziesiątych na pierwotny szkic akcji i wybór postaci wpłynęło aktualne zjawisko masowej emigracji chłopskiej. Przybrała ona ogromne rozmiary i zaniepokoiła opinię społeczną. W imię własnych interesów szukali środków zaradczych przedstawiciele wielkiej własności ziemskiej, którym groziła utrata darmowych niemal rąk roboczych. Zareagowały jednak także z niepokojem środowiska demokratyczne i prasa socjalistyczna, poddając dokładnej analizie wszelkie pro i contra emigracji, rozważając jej 




przyczyny oraz przyszłe skutki dla gospodarki kraju i samego chłopstwa pozbawionego najbardziej energicznych elementów. Jednocześnie uwagę przykuły wiadomości o przebiegu akcji werbunkowej i straszliwych warunkach, w jakich znaleźli się oszukani chłopi w drodze i u celu emigracji.
Konopnicka interesowała się bardzo tym zagadnieniem. Sytuację emigrantów znała z osobistych z nimi
spotkań i korespondencji, polemiki prasowe śledziła uważnie, gromadziła relacje Dygasińskiego, Chełmickiego, Siemiradzkiego, listy wychodźców wydane przez A. Potockiego. Jednocześnie zbierała dokładne informacje o warunkach życia chłopów w trzech zaborach .badała starannie obyczaje regionalne, miejscowe wierzenia, twórczość ustną, gwary i słownictwo. Przygotowywała wszechstronnie materiały do dzieła o współczesnym chłopstwie; problem emigracji poddał główny wątek tematyczny.
20 września 1891 r. pisała do Krzemińskiego z Zurychu: Od dwóch tygodni wracają tędy garście nędzarzy z Brazylii. Trzeba widzieć, żeby uwierzyć, jak są wynędzniali, wycieńczeni i obdarci. Kto miał trochę grosza, wracał przez Hamburg i Niemcy. Tych to widziano na aleksandrowskiej komorze i afiszowano w kurierach. Ale byli biedacy, którzy się z funduszu na podróż wylegitymować nie mogli. Ci dopłynęli do Marsylii, a stamtąd pieszo szli do Genewy, kobiety i mężczyźni. Dzieci wszystkie wymarły w drodze. Jakie obrazy widziałam w drodze, jakie dramaty, jakich się nasłuchałam opowiadań, to wypowiedzieć się nie da. Przybywają wpółnadzy, głodni, bosi, chorzy tak, że się tutejsza ludność zbiega ich oglądać. We Francji straszną mieli drogę. Nikt ich pod dach przyjąć nie chciał. Dwadzieścia jeden dni szli o głodzie po lasach, kradnąc jarzyny, a nocując w błocie, po rowach, bo były deszcze. [...] Ci, co teraz idą, chyba już dalej głodni i obdarci pójdą.
Gdyby ich Pan widział. Idą kobiety, które lada chwila matkami mogą zostać, jeśli się ich przejazdu nie przyspieszył Widziałam jedną osiemdziesięcioletnią starowinę, która „za wnukami ciągnęła do Argentyny". A wnuki? Czworo ich było. Jednego tygodnia pomarły. Teraz wraca do pustej chaty z rodzicami tych dzieci, na pół oślepła z płaczu. Jakie to gorzkie zadrwienie ze wszystkich uczuć ludzkich.
Te wstrząsające wrażenia, podobne w swej beznadziejności do obrazów wyniesionych ongiś z Chełmszczyzny i z ziemi zaboru pruskiego w okresach bezlitosnych „rugów" polskiego chłopstwa — poczęły się krystalizować w osnowę losu bohatera utworu. Pośrednikiem między tym zbiorowym bohaterem — masą chłopską — a czytelnikami stać się miał oryginalny plebejski narrator, „taki ot, Beniowski od warsztatu". Pomysł wprowadzenia owego narratora nasunęło pisarce spotkanie zrelacjonowane w liście:
Teraz zabieram się do takiej roboty — pisała po dwu miesiącach. — Był w Brazylii Józef Balcerzak, typ rzemieślnika saaperment, najeżony, czarny, dziobaty, rezolutny, co go i diabeł nie ugryzie. Wracał z kompanią swoją, z której nota bene uciekł od plantatora na Marsylię i potem Szwajcarię pieszo. Tego poznałam i zachwyciłam się nim, jego energią, wzgardą dla słabizny wszelkiej. Nasłuchałam się różnych różności od niego i będzie z tego taki ot, Beniowski od warsztatu.
Zacznę to pisać i dlatego chciałam mieć pod ręką mapę Brazylii, a także to i owo o niej, z czego najlepsze są listy wychodźców zebrane przez Potockiego.
Ale i mój Balcerzak pisuje tu do mnie, a taką ma on na przykład ambicję, że kiedy korespondent z Wiednia przekręcił jego nazwę i napisał: Malcerzak — to wyrżnął tu zaraz list z tymi słowy: «Opaskudzili tam moje nazwisko, poprzekręcali. Pfu.» Zupełnie jakby się nazywał Zamojski lub Potocki.
Narracja Balcera zachowała widoczne ślady rubaszności i werwy krewkiego rzemieślnika. Pod piórem au





torki Balcerzak zmienił imię, zawód, perypetie, ale z pewnością ułatwił obmyślenie konceptu, który uprawdopodobnił opowieść o dziejach wędrującej gromady. W toku przeobrażenia pierwowzoru i spajania różnych
motywów w tkankę fabuły Konopnicka informowała Lenartowicza : Mam pod piórem teraz takiego drągala w skórzanym fartuchu i z kowalskim młotem w ręku. Wywędrował w świat, bieda go gryzła, ale nie zagryzła; napatrzył się klęski i zawodów, fantazji wszelako nie stracił i oto wróciwszy zza oceanu opowiada przygody swoje i garści tej, co z nim wyszła, a z której tylko strzępy zostały. Więc rzecz tak zamierzoną podzieliwszy na trzy części, jedną Na morzu skończyłam i już ją «Biblioteka Warszawska* drukowała, acz poturbowaną przez cenzurę prawie nie do poznania. Nic to. Później wyjdzie w książce. Drugą część piszę właśnie: jest to opowieść emigracyjnego żywota; trzecia będzie nosiła tytuł Z powrotem, a cała ta odyseja (od twardego rzemiosła) nosi nazwę: Pan Balcer w Brazylii Pisała to w Awinionie, dokąd przez Marsylię udała się, by z bliska obejrzeć powrotny szlak emigrantów. I tak, aż po chwilę ukazania się książki, informuje korespondentów o etapach pracy.
Pierwotny pomysł obejmował zatem epickie przedstawienie losów wychodźców chłopskich z różnych regionów kraju; wychodźców do wyjazdu zmusiły prześladowania władz zaborczych, nędza lub — rzadziej — lekkomyślność, awanturnicza żyłka, chęć przygód. Przytłaczającą większość stanowić mieli tułacze niedobrowolni, unici pragnący zachować polskość i wiarę, chłopi z Poznańskiego rugowani z ziemi. Wydatne miejsce zająć miał opis perypetii w drodze powrotnej; tu wykorzystałaby pisarka naoczne wrażenia z Francji i Szwajcarii. Pierwotny pomysł nie utrzymał się długo. Najwcześniej rozrosła się sprawa unitów wchłaniając materiały przewidziane niegdyś do odrębnego poematu. Następnie realistyczna, miejscami rubaszna, miejscami groźna „odyseja" chłopskich emigrantów, nie gubiąc realiów, poczęła obrastać w sens metaforyczny. Wyrazić miała dzieje i rezultat martyrologii mas ludowych, wydziedziczonych, znękanych przeciwnościami losu i wyzyskiem (przypomnijmy próby obarczenia emigrantów „pańszczyzną"), ale przez cierpienia i doświadczenia dorastających do roli gospodarza w ojczyźnie. Drogę chłopskich doświadczeń zmieniła wielka lekcja 1905 roku; wnioski z warszawskich wrażeń utorowały sobie miejsce w poemacie o chłopach w Brazylii.
Historia tekstu raz jeszcze potwierdziła wrażliwość Konopnickiej na rzeczywiste przemiany świadomości ideowej i roli społecznej bohatera utworu — zbiorowości chłopskiej, bohatera przedstawionego za pośrednictwem obserwatora i uczestnika losów gromady, obrotnego kowala Balcera.
Wybór takiego narratora, uwierzytelniając opis przygód, jednocześnie ułatwić miał przystosowanie wzoru — Pana Tadeusza — do potrzeb „chłopskiej epopei". Z Mickiewiczowskiego dzieła, prócz mnóstwa nawiązań fabularnych, zaczerpnęła pisarka przede wszystkim samą koncepcję stylu i techniki epickiej. Pisze o tym słusznie W. Doda:
Na Panu Tadeuszu urabiała poetka technikę kreślenia i przeprowadzania obrazów przyrody, technikę ustawiania, szeregowania, nawet budowy obrazów poetyckich, sposób budowy scen zbiorowych, metodę charakteryzowania postaci — a więc z niego wprowadziła głównie do Pana Balcera to wszystko nieomal, co by można nazwać kolorytem epickim. Przytoczyć by można również cały szereg zależności ściśle frazeologicznych.




W zakresie metrum i strofiki, w sposobie budowania metafor sięgnęła Konopnicka do swego ulubionego i często wykorzystywanego wzoru oktawy Beniowskiego. Była to więc próba zespolenia tradycyjnych środków poetyckich i tradycyjnej poetyki gatunku epickiego z nowym i oryginalnym pomysłem tematycznym. Próba jako całość nie powiodła się, nie ocaliła utworu przed epigonizmem. Jednak ambitny pomysł sięgnięcia do gatunku poematu epickiego, mimo niepowodzenia, zasługuje na uwagę. Wykorzystanie tradycji bohaterskich eposów rycerskich i szlacheckich dla ukazania siły i dostojeństwa zbiorowości chłopskiej, dla przedstawienia przełomowego momentu w jej losach, miało uwydatnić zasadniczą zmianę ról społecznych w aktualnej historii. Pisarka pragnęła najmocniej zaakcentować, że rozbudzone masy ludowe stają się tej historii podmiotem. Jednocześnie, nie chciała rezygnować z kolorytu środowiska, starała się za pośrednictwem plebejskiego naratora, Utrzymać krzepką materialność obrazu chłopów i obcego świata, oglądanego ich oczyma. Mimo dążenie do prostoty porównań i opisów, utrzymanie złudzenia zgodności toku myśli i języka narratora z kunsztowną oktawą — było z góry skazane na niekonsekwencję.
Wśród współczesnych poetów Konopnicka miała kilku poprzedników — m.in. Sowińskiego, Wł. Wysockiego, którzy próbowali podjąć dzieła o charakterze epickim. Były to jednak próby fragmentaryczne, nie ukończone lub nieudane i nie mogły autorce Balcera posłużyć jako przykład. Opinia krytyczna przyjęła cztery pierwsze księgi Balcera publikowane w czasopismach między 1899 i 1901 rokiem ze zgodną aprobatą, niekiedy zaś z budzącym dziś zdziwienie entuzjazmem. Koncepcja utworu nie budziła zastrzeżeń nawet wśród prasy konserwatywnej. Sytuacja zmieniła się, kiedy od r. 1906 poczęły się. pojawiać fragmenty dwu ksiąg końcowych zawierających wyniki wrażeń z dni warszawskich. Okazało się, jak złośliwie stwierdził SDKPiL-owski publicysta, Henryk Kamieński, że „są tam rzeczy absolutnie nie nadające się do epopei narodowej".
Zawarte w tych księgach końcowe perypetie realnej i symbolicznej zarazem gromady tułaczy, dojrzałych wewnętrznie wśród rozlicznych cierpień, ale nadal daremnie pielgrzymujących „od krzywdy do prawa", doprowadzają chłopów do żywiołowego uczestnictwa w strajku zorganizowanym przez robotników-węglarzy. Sceneria kapitalistycznego miasta, w którym znaleźli się chłopi w drodze powrotnej do kraju, staje się widownią symbolicznego zwycięstwa rewolucyjnego pochodu. Opis maszerującego tłumu stanowi na tle ówczesnej literatury zjawisko wyjątkowe w swej prostocie, pozbawione zarówno deformacji naturalistycznej, jak i młodopolskiej poetyzacji:
Królewski majestat był prawie
W tym tłumie, co tak szedł, jakby na wojnę
Ten sztandar górny, chwiejący się krwawię,
Te twarze groźne, a przecież spokojne,
Ta moc stająca na ludzkim swym prawie,
Te ręce władne świat brać, a bezzbrojne;
Te poczerniałe w twardej nędzy głowy,
Ten śpiew, co walił w miasto, piorunowy...
Wieloletnia dyscyplina realistycznej prozy, dobra szkoła romantycznej tradycji uchroniły w tym wypadku pisarkę przed manowcami, na które zbłądziło wielu, 



mocniej od Konopnickiej zaangażowanych literackich sympatyków rewolucji. Opis pochodu i szturmu na „wielkiej giełdy marmury" cechuje konkretność postaci ludzkich, którą dały warszawskie doświadczenia, dostojeństwo całego „tłumu skrzywdzonych, co tu przyszli wołać prawa", celny wybór motywów symbolizujących walkę dwu światów. Zamyka tę scenę wyrazista metafora wywodząca się z Anhellego:
Wtedy komisarz z krużganku zdjął wartę
I w gmach się cofnął precz, za kupce blade,
A w chwilę z szczytu giełdy się rozjarza
Krwawa chorągiew nad trupem nędzarza.
Buchnął triumfu krzyk.
Przekonanie o społecznym i moralnym triumfie wyzwalających się sił ludowych mocnym akcentem zamyka obraz ich dotychczasowej drogi. Otwiera — nowy rozdział historii. Taką nadzieją brzmi słynna inwokacja końcowa: „Idziem do ciebie, ziemio, matko miłą..."
Pozycja poematu w całości ma dziś znaczenie tylko historycznoliterackie. Ale fragmenty dziejów martyrologii chłopskiej, a zwłaszcza wyraziste sceny końcowe, ukazujące surowy patos przemian, utrwaliły się w żywej tradycji kulturalnej.
Nad wydaniem Balcera czuwała pisarka z zagranicy. Słabnące zdrowie nie pozwalało na przebywanie w kapryśnym podgórskim klimacie. Jesień i zimę 1909 r. spędziła we Włoszech pod troskliwą opieką lekarzy. Zaprzyjaźniony doktor Dobrzycki z Warszawy dostrzegał już oznaki kryzysu. „Chodzić mi nie wolno, mówić mi nie wolno, a to, że piszę listy, też w sekrecie przed doktorem trzymam — skarżyła się córce — niewesołe nam się tu zapowiadają święta." 34 „Ze mną gorzej — pisała po paru dniach. — Znowu było konsylium. Brak tchu, brak snu, brak sił. Wielkie osłabienie serca. [...] Ogromnie mi smutno mimo ciepła i słońca."
Kryzys udało się jeszcze odsunąć. Tymczasem z kraju, z Ameryki, ze Szwecji nadeszły pomyślne nowiny.
Balcer wyszedł z druku — pisała z Nicei 28 XII 1909 r. — Otrzymałam zaproszenie na polski kongres w Waszyngtonie, który będzie otwarty w maju, nazajutrz po poświęceniu pomnika Kościuszki i Pułaskiego. Chcą, żebym tam miała referat o kobietach Polkach. [...] Przysłali mi też ze Sztokholmu dzisiaj kawałek mojej Italii w szwedzkim przekładzie. Wyjazd do Ameryki był jednak niemożliwy. Na parę miesięcy letnich wróciła Konopnicka do Żarnowca, ale już we wrześniu pisała do bliskich: Wyjeżdżam do Lwowa teraz z porady Dra Dobrzyckiego, który stanowczo oponuje przeciw kąpielom w Nauheim obecnie, a oddaje mnie pod opiekę profesora Dra Gluzińskiego. [...]
Tu jest po prostu straszno w nocy; bez porady, bez pomocy, bez ratunku. Bo przy najlepszych chęciach Dulębianki istotnej pomocy w nagłym razie nie mam. Żal mi oczywiście wyjeżdżać teraz z Żarnowca. Tak astry kwitną i róże; ale cóż robić. Może mi potem dadzą pojechać na jakiś czas do Abacji, gdzie cieplej.
Tym razem jednak niebezpieczeństwa nie można było zwalczyć. „Jutro żegnam się z Żarnowcem. Adres sanatorium przyszłe. Ostatni zdaje się etap." '" Ze Lwowa napisała z wysiłkiem, niewyraźnie: „Mnie z hotelu prze-



nieśli do dorożki i zawieźli do sanatorium Kisielki. Tu leżę. Pokój mam wesoły i słoneczny. [...] Mam się niedobrze. Mam nogi bardzo zapuchnięte i to postępuje. Już dziś mam zapuchniętą twarz. Trudno mi pisać." Na krawędzi listu obcą ręką dopisek: „Koniec się zbliża, lekarz polecił mi zawiadomić was o tym." Śmierć nastąpiła 8 października.
Na cmentarz Łyczakowski odprowadzał pisarkę pięćdziesięciotysięczny tłum. Żegnała ją Akademia, Uniwersytet i władze miejskie, pisarze i działacze społeczni, chłopi, rzemieślnicy, robotnicy. Nad grobem przemawiał Kasprowicz i Bojko, Zofia Daszyńska-Golińska i ukraińscy posłowie, nauczyciele, młodzież. Polonia i cudzoziemcy w Paryżu, Berlinie i Pradze, w Skandynawii, Włoszech i Ameryce z powagą i szacunkiem uczcili pamięć polskiej pisarki. Prasa krajowa, od Warszawy po Cieszyn i Warmię, od konserwatywnego „Czasu" po pisma ludowe i SDKPiL-owski „Młot", poświęciła jej liczne artykuły. Zabrali głos przedstawiciele wszystkich pokoleń i środowisk pisarskich — Sienkiewicz i młody Leśmian, chłopscy poeci z ziemi krakowskiej, śląskiej, podlaskiej, bezimienni czytelnicy jej pism. Słowa, które padały w nekrologach i wspomnieniach, nie brzmiały konwencjonalnie, żegnały ze smutkiem bliskiego człowieka.
nawet przeciwnicy ideowi nie kwestionowali jej wybitnej rangi. Najbliższa była środowiskom demokratycznym i radykalnym. Szybko jednak jej autorytet literacki i społeczny stał się tak poważny, że nawet kręgi konserwatywno-klerykalne musiały zmienić taktykę wobec pisarki.
Główną uwagę współczesnych skupiła jej poezja. Tylko nieliczni bliżej zajęli się świetną nowelistką, impresyjnym, lecz odkrywczym krytykiem, nowatorką literatury dziecięcej. Próbowaliśmy odnaleźć przyczyny tego zjawiska w faktach życia społecznego i kultury.
Można chyba stwierdzić, że w zasadzie — mimo ideowe zróżnicowanie odbiorców, indywidualność gustów — recepcja twórczości Konopnickiej jako artystki była wśród współczesnych niemal jednomyślna. Znawcy i miłośnicy poezji trafnie wyróżniali ludowe liryki, Italię, Z mojej Biblii, ceniąc je wyżej od Obrazków i retorycznych Fragmentów. Ale poetyka Konopnickiej, w nurcie nawiązującym do romantyków i w oryginalnych osiągnięciach lirycznych, pozostawała w zgodzie z upodobaniami, wyobraźnią i słuchem czytelników. Założenia nie budziły sprzeciwu, krytyka dotyczyła uchybień.
Sytuacja zmieniła się w następnych dziesięcioleciach. Konopnicka, młody Kasprowicz — zamknęli epokę poezji popowstaniowej. Sięgała ona ambitnie po wskazania i wzory wielkich emigrantów, lecz w istocie bliższa była horyzontom romantyków krajowych. Poezja ta nie wchłonęła jeszcze przemian europejskiego symbolizmu, daleki był jej Baudelaire, Mallarmś i „wyklęci poeci", sięgała chętniej do Heinego, Musseta, do twórcy Legendy wieków — V. Hugo. Konopnicka tłumaczyła wprawdzie Verlaine'a i śledziła uważnie przemiany poezji europejskiej, próbowała nawet korzystać z propozycji dziewiętnastowiecznych poetyk symbolizmu 

francuskiego, ale próby te pozostały w jej utworach ulotną tylko zapowiedzią.
Jeszcze bardziej od następnych pokoleń oddaliły jej poetykę kolejne przewroty poetyckie XX wieku. Wstrząsy społeczne, zmiany obrazu świata wpłynęły na rozwój ambicji poznawczych, przekształciły wyobraźnię, rodzaj emocji, poczucie rytmu. Nowe pojęcia o funkcji i strukturze poezji, nowe wymagania stawiane odbiorcy i przez odbiorcę sprawiły, że dla wielu czytelników poromantyczna poezja stała się lekturą historycznoliteracką, a nie przedmiotem przeżyć i refleksji.
Recepcja twórczości poetów popowstaniowych, a wśród nich Konopnickiej, rozdzieliła się na wiele torów uzależnionych od społecznego charakteru środowiska, typu kultury, upodobań artystycznych.
Odczytywane w perspektywie historycznej, poezje jej są wrażliwym świadectwem doświadczeń narodu i przykładem osobistej odwagi w poszukiwaniu humanistycznych rozwiązań społecznych. Aktualne oddziaływanie estetyczne jej utworów jest bardziej niż ongiś zróżnicowane. Najszerzej trafiają one do czytelników znajdujących upodobanie w poezji tradycyjnej; inni dokonują węższego wyboru, ale funkcja kulturalna tej poezji trwa nadal.
Tym mocniej, mimo przemian prozy powieściowej w ostatnim półwieczu, trwa oddziaływanie Konopnickiej-nowelistki. Jej obecność w kulturze współczesnej jest naturalna i konieczna: odkrywczość portretów psychologicznych, autentyzm dramatów ludzkich i dyskretna intymność nastrojów, oryginalna i giętka narracja tworzą z jej nowel lekturę żywą.