"Ad fontes! Odkrywamy tajemnice Kalisza i regionu kaliskiego"
  Maria Konopnicka
 

 

Debiut Poetki Pokolenia



zobacz więcej zdjęć

 Maria Konopnicka Urodziła się 23 maja 1842 r. w Suwałkach, ale spędziła tu tylko parę lat dzieciństwa. Około 1849 r. ojciec jej, Józef Wasiłowski „obrońca Prokuratorii Generalnej i Patron Trybunału cywilnego I instancji Gubernii Augustowskiej Wydziału II, lat dwadzieścia dziewięć, w Suwałkach zamieszkały" , przeniesiony został na podobne stanowisko w Kaliszu. Przeprowadzka ta była dla pana Józefa ostatecznym rozstaniem z ziemią rodzinnych tradycji. W nadbużańskim Rynku, Rzyśniku, Gwizdałach Wasi łowscy żyli od dawna we własnych lub dzierżawionych majątkach. W nich po zamążpójściu osiedliły się siostry Józefa, pozostając w dawnym otoczeniu i sferze. On natomiast i jego brat Ignacy ukończyli studia prawnicze,  obaj  zajęli się  pracą  zawodową  i zamieszkali w mieście.

Małżeństwo Józefa ze Scholastyką z Turskich, zubożałą ziemianką z okolic Sierpca, matką Marii, jej trzech sióstr i brata, nie osłabiło uczuciowych więzi z dawnym środowiskiem, ale tym mocniej uzależniło byt licznej rodziny od zawodowej pracy ojca. Warunki życia były trudne, na awans w karierze sądowej czekało się długo. Jeszcze po dwudziestu latach Józef Wasiłowski, jak świadczą Roczniki urzędowe, był w Kaliszu naczelnikiem kancelarii prokuratorii i obrońcą.

W roku 1854 pani Wasiłowska zmarła. Osieroconymi dziećmi zajął się ojciec, człowiek prawy, o dużej kulturze wewnętrznej, doskonały prawnik, znawca i miłośnik literatury. Obok niezbędnej pracy zawodowej poświęcił się całkowicie swoim dzieciom, pragnąc osobistym wpływem ukształtować ich charaktery i pokierować nauką. Wysiłek ten nie mógł jednak zastąpić matczynej opieki. Dom był smutny, ojciec przytłoczony żałobą. Atmosfera naszego dzieciństwa była bardzo różną od tej, w jakiej dzieci żyją zwykle — wspominała po latach Konopnicka. — Ojciec mój był mistyk, ogromnie religijny, samotnik, oddany pracy i dzieciom. Tłumaczył listy Pascala, Psalmy Dawidowe i inne, ale prac swoich nie dawał do druku. Był niby mały i pokorny, a w rzeczy samej — jak to dziś widzę — dumny i zamknięty w sobie. Prawie mizantrop, wychowywał nas zgoła bez kobiecego wpływu, czytując nam książkę O Naśladowaniu Chrystusa, którą tak samo jak wiele ewangelii i przypowieści biblijnych umiałam w pierwszym niemal dziecięctwie na pamięć. Poetów naszych poznałam też z ust ojca i z naszych wieczornych rozmów z nim i czytań. Naprzód Karpińskiego, potem Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego znacznie później i na własną rękę. Czytając poezje, ojciec mój bywał do łez wzruszony, a my najczęściej płakaliśmy wszyscy, widząc łzy ojca. Tak — pamiętam —  poznałam Wallenroda.  [...]  Dom nasz sierocy był prawie zakonnym domem; nie przyjmowano w nim i nie oddawano żadnych wizyt, nie prowadzono żadnych światowych, wesołych rozmów, a spacery, na które nas   ojciec   prowadził,   miały   za   cel   zwykły   —   cmentarz.

Atmosfera egzaltacji i powagi, żarliwego patriotyzmu i surowych nauk moralnych fascynowała wyobraźnię Marii. Echa lektury, gawędy z przeszłością splatały się z żywą pamięcią o stryj u-zesłańcu. Pracował on wraz z Lenartowiczem „w ówczesnej komisji skarbu [...] zaczem, ze sprawy Gromskiego, która poetę uczyniła tułaczem, wzięty w Sybir, spędził długie lata w rotach aresztanckich, skazany w sołdaty bez dosługi [...]. Jego listy —wspomina pisarka — rozmowy o nim i wreszcie jego powrót w żołdackim szynelu stanowią   część   najsilniejszych   wrażeń   mego   dziecięctwa. Z żywą w rodzinie tradycją udziału w walkach wyzwoleńczych zwiąże się los brata-jedynaka: wysłany do Belgii na studia, wróci z partią powstańczą Mierosławskiego i zginie w bitwie pod Krzywosądem.

Jeden rok tylko — 1855, spędziła Maria z dala od domu, na znanej pensji warszawskiej PP Sakramentek, gdzie uczyła się z Elizą Pawłowską, przyszłą Orzeszkową. Znajomość, odnowiona po latach, wyrośnie w trwałą przyjaźń.

W Kaliszu dom rodzinny pustoszał, siostry wydane zostały za mąż za ziemian, brat wyjechał na studia. We wrześniu 1862 r. opuściła dom Maria wydana za Jarosława Konopnickiego, ziemianina z okolic Kalisza. Jarosław, dwanaście lat starszy od dwudziestoletniej żony,  bywał częstym gościem w kancelarii pana Wasiłowskiego, zasięgając porad prawnych w sprawach gospodarskich. Licznie rozgałęziona rodzina Konopnickich zamieszkiwała wówczas wspólnie w sporym majątku złożonym z Bronowa i kilku wsi w powiecie tureckim; właścicielem Bronowa był ojciec Jarosława, Wawrzyniec; młody pan Konopnicki był w majątku ojcowskim dzierżawcą.

 

Pierwsze wrażenia Marii były radosne. Gwarne życie oszałamiało nowością, nie zbudziły jeszcze refleksji panujące w dworku beztroska i nieład. Podekscytowana, Wzruszona pisała do bliskich „Piękna rzecz! — Przerzucają cię w świat inny — inne życie — dają ci nowe nazwisko, położenie i stosunki — sercu nawet twemu każą bić taktem jakichś obcych uczuć; toż po-dziwić się wolno i nie od razu opamiętać się można”. A dalej wyznaje: „Otóż powiem Wam — że jestem bardzo — bardzo szczęśliwa. Nie wiem doprawdy, co stanowi to szczęście: czy serce i charakter Jarosława — czy szacunek i dobre imię, jakie mu tutaj powszechnie przyznają — czy ten mały, stary domek pod słomianym dachem — co wyświeżony jak uróżowana babinka zachował wszystkie cechy swoich omal nie Matuzalowych latek [...] Porobiłam tu dużo znajomości; co prawda — nigdy nie żyłam w kółku tak licznym i towarzyskim; sąsiedztwa są bardzo miłe — za miłe nawet — jak mówi Jarosław, ile razy przed nim chwalę tego lub owego. Żartobliwy młodzieńczy liścik — cenny świadek pogodnych wspomnień. Miła, pierwszy raz zakosztowana swoboda, troskliwość męża, przychylność sąsiadów — opromieniły wczesne miesiące  małżeństwa.

Był to   jednak rok 1863, w dom   bronowski  wtargnęło powstanie. Rodzina Jarosława nie pozostała na uboczu, a on sam, nie chcąc opuścić żony, która spodziewała się dziecka, służył walczącym schronieniem i pomocą. Zatrzymany w areszcie, z tej prawdopodobnie przyczyny nie mógł w wymaganym czasie przedstawić do chrztu swego pierworodnego.

W obawie przed ponownym aresztowaniem Jarosław zdecydował się opuścić kraj. Przez Wiedeń do Drezna pojechali Konopniccy zwykłym szlakiem przymusowych emigrantów. Na obczyźnie kończył się pierwszy rok małżeństwa Marii; w kraju, w jednej z pierwszych bitew, zginął ukochany brat.

Z zagranicy powrócili Konopniccy w drugiej połowie 1864 r. — a więc jeszcze przed amnestią — i osiedli w Bronowie. Z tych czasów zachowane listy Marii z żalem przywołują echo pogodniejszych dni, wracają do wspomnień kaliskich, z niepokojem mówią o przyszłości: „Ach! Czemuż w tych różnych marzeniach nie pytamy się nigdy, jakie jutro spotkają nas troski i zawody" G — pisze smutnie w roku 1868. Nastrój przygnębienia miał wiele przyczyn: śmierć brata, duszna atmosfera kraju gnębionego represjami, groźba ruiny materialnej, która zawisła nad rodzinnym majątkiem Konopnickich. Bronów, w sytuacji pouwłaszczeniowej, z dawna niszczony nieskładną gospodarką, teraz podcięty kontrybucjami, wymykał się z rąk. Nieopatrzni właściciele zdawali się nie dostrzegać groźby, obyczaje pozostały bez zmiany: Sfera życia była huczna, szlachecka, w znaczeniu niedbania o jutro, a tłem życia były zjazdy, polowania, jarmarki, sądy polubowne — a nade wszystko były prawne dług; [...] ciągłe subhasty, zajęcia. [...] Nareszcie, wszystko się skończyło sprzedażą w takich warunkach, że się to równało ruinie — notuje wiele lat później Konopnicka. A w listach do dzieci, też po wielu latach, ostrzegać będzie wspomnieniem „nieszczęsnej manii bronowskiej", życia nad stan, nieostrożnej zabawy.

Po ostatecznej utracie rodzinnego majątku Jarosław wziął w dzierżawę oddalony o 15 km Gusin i tam w roku 1872 przeniósł się z żoną i dziećmi. Cień ruiny towarzyszył im nadal. Ciężkie warunki materialne, trud opieki nad sześciorgiem dzieci (dwoje zmarło wcześniej), stała niepewność jutra stanowiły jednak tylko cząstkę przyczyn niepokoju i buntu, który nurtuje przyszłą pisarkę. Dawno już minęło dla niej oczarowanie barwą i gwarem szlacheckiego obyczaju. Jałowość życia budzi niechęć, wytwarza poczucie obcości. W obserwatorce wzbiera pragnienie samodzielnej refleksji: „Byłam zawsze samotną, samotność też była mistrzem moim. Nauczyłam się trochę myśleć — i wystarczać sobie"— napisze później do odnalezionej Orzeszkowej. Na pytanie przyjaciółki, czy była szczęśliwa, odpowie: „Długo dosyć zdawało mi się że — tak. «Zdawało się»" <— podkreśla z goryczą. Zapewne, pierwsze chwile pobytu w środowisku bronowskim dały wiele radości i nie trzeba ścierać ich wspomnienia. Ale dni powszednie odsłaniały uparcie inne strony przeciętnej szlacheckiej egzystencji: różność miar etycznych i społecznych stosowanych wobec ludzi własnej sfery i chłopstwa, rażącą powierzchowność towarzyskiego poloru, ciasnotę zainteresowań, obojętność dla świata kultury. Jak dotkliwie pojęła to młoda pani, wskaże napisana po latach nowela Józik Srokacz, dedykowana synom autorki.

Stopniowe wyobcowanie się Konopnickiej z ziemiańskiego otoczenia prowadziło do przewartościowania zapatrywań religijnych, poglądów na stosunki społeczne, na obywatelskie powinności jednostki. „Usiłowałam stworzyć sobie jakiś świat własny" — wspominała. Próby te przerodziły się w namiętną i jakby podwójną emancypację spod nacisku dotychczasowych norm i pojęć wyniesionych z dzieciństwa, ukształtowanych przez indywidualność ojca. Wielką pomoc w szukaniu własnej drogi przyniosła lektura. Pierwszym „taranem sceptycyzmu" okazały się Szkice Montaigne'a, pierwszym impulsem kierującym rozproszone zainteresowania ku sprawom rozwoju społecznego — pisma J. Supińskiego. Następnie, wspomina Konopnicka: „Z rozmysłem czytałam już St. Mili a, Chevaliera, Roschera, Buckie'a, Baina, Ribota, Drapera i innych, szukając wszędzie pulsów życia, jego związków, praw jego rozwoju i wysokich celów udoskonalenia."  Obfitej lekturze socjologicznej towarzyszy jeszcze „poczciwy ufny Kremer", ale czerpane z pism warszawskich nowinki niebezpiecznie chwieją jego powagą. Samotniczkę spragnioną umysłowych podniet przestaje zaspokajać przypadkowa lektura stołecznych polemik. Dążenie do intelektualnej i życiowej emancypacji splata się z myślą o pracy pisarskiej.

W roku 1870, jakby ukradkiem, bo tylko pod inicjałami, wysyła Konopnicka do pisma „Kaliszanin" wiersz Zimowy poranek  „Lichota ot jakaś" — lekceważąco napisze o nim po latach i nie włączy go do żadnego ze swych zbiorów. Utwór jednak został przyjęty i na pewno zachęcił ją do dalszych prób. Właściwy wszakże start literacki Konopnickiej — podjęcie zawodu pisarza — nastąpi dopiero w roku 1876, kiedy to warszawski ,,Tygodnik Ilustrowany" i „Bluszcz" publikują wiersze podpisane nazwiskiem autorki. Jeden z nich, Przygrywka z cyklu W górach, trafił do rąk Sienkiewicza--Litwosa, który przemierzał wówczas kalifornijskie stepy. Wzruszony strofkami, które zabrzmiały mu jak posłanie z kraju, oznajmił prasie warszawskiej narodziny nowej poetki:

Co to za śliczny wiersz w nrze 29 „Tygodnika" zatytułowany W górach! Zacząłem go czytać z lekceważeniem, jak wszystkie takie ulotne poezyjki, a skończyłem zachwycony: „Otoczyły mnie wkoło moje równie senne [...]" Cały ten tak 1 poczynający się wstęp sam się śpiewa jak jaki mazurek Szopena: ma własną dziwną nutę, w której słychać szmer świerków górskich, kosodrzewu — i odgłosy ligawek pastuszych. [...] Pod wierszem znalazłem napis: „Maria Konopnicka". Nie znam tej poetki [...] W każdym razie ta pani lub panna ma prawdziwy talent, który prześwieca przez wiersze, jak promienie świtu przez mgłę [...] Chwalę go otwarcie, wiem bowiem, że o ile nic tak nie szkodzi miernością, jak pochwała, o tyle nic tak nie zachęca, nie podnieca i nie zagrzewa prawdziwego talentu, jak szczere pochwalne uznanie.

                Nie domyślał się nawet młody, a już sławny pisarz, jak bardzo w porę przyszły te krzepiące słowa. Dla prasy i publiczności literackiej w Warszawie opinia Litwosa była wyrocznią dobrego smaku, a niepewna sił debiutantka poczuła się promowana na pisarza. Mimo późniejsze starcia między twórczynią liryków ludowych i  autorem Połanieckich, owego  pasowania na pisarza Konopnicka nie zapomniała i z opinią estetyczną swego krytyka liczyła się zawsze.

                W roku. 1877 Konopnicka podejmuje decyzję, która rozstrzyga o dalszym jej życiu i o losach rodziny. Z sześciorgiem dzieci, których nauka i przygotowanie do zawodu wymagały natychmiastowej zmiany warunków, opuszcza Gusin i przenosi się do Warszawy. W pierwszych, najtrudniejszych chwilach liczyć mogła na pomoc zaofiarowaną przez ojca, który po trzydziestu latach — właśnie w roku 1876 — zdobył awans na radcę Prokuratorii w Warszawie. Ale Józef Wasiłowski w marcu 1878 r. umiera; Konopnicka pozostaje zdana na własne siły. O pomocy męża nie ma mowy; grzęznący w długach folwarczek nie zabezpiecza nawet Jarosława. Po paromiesięcznym i ostatnim już pobycie w Gusinie Maria z dziećmi wprowadza się do ubogiego mieszkania na warszawskiej Starówce. Bez możnych przyjaciół, z minioną młodością — jakże nowe wcielenie balzakowskiej legendy o zdobywcach sławy.

                Były to trudne lata. „Od czasu jak mieszkam w Warszawie, przychodzą na mnie chwile głębokiego zniechęcenia; brak mi szerszego oddechu, swobody przyrody — pisze wówczas do odnalezionej Orzeszkowej. — Wstecz i naprzód widzę szereg nędz społecznych, jakąś ospałość z jednej, chybione ruchy z drugiej strony...” — notuje dalej. Obserwacji „nędz społecznych" nie czerpała już z książek. Jej codzienne życie to żmudna praca na chleb i odzienie, na szkołę, a przynajmniej naukę zawodu dla dzieci. Potem — starania o posady, pomoc w niedostatku, ratunek w kłopotach. W tych warunkach Konopnicka staje się pisarzem. A wbrew nadziejom zbudzonym przez pierwsze przychylne głosy, start pisarski okazał się wyzwaniem, za które płaciła drogo i długo.

                Póki rozsiane po pismach warszawskich utwory czarowały publiczność banalnym nieco wdziękiem, „stara" i „nowa" pozytywistyczna prasa pobłażliwie i zgodnie chwaliły świeży talent.

                Kronikarz „Gazety Polskiej" — Sienkiewicz — zachęcał wydawców do rychłego zebrania tych wierszy w książki. Narzekamy — pisał — nie bez powodu na upadek w poezji [...]; to tylko pewna, że na tym polu poetycznym, które obecnie jest szarym ugorem, chodzi jeszcze w mroku kilka postaci i sieje kwiaty. Czasami głos Kornela Ujejskiego zbudzi drzemiące echo dawnych szerokich natchnień. Czasem Asnyka, a w ostatnich czasach razem z nim «chodzi po łące» Maria Konopnicka. Nazwisko poetki byłoby daleko głośniejsze, gdyby jaki księgarz zebrał rozproszone w pismach periodycznych jej utwory i ułożył je w osobną' książkę [...] tak niewiele teraz takich wierszy, że jak się znajdą, to doprawdy warte są i czasu i atłasu. I do życzeń tych dodał przyjaźnie: Nie zapomnę nigdy, jakie wrażenie na mnie wywarł, na jaką śliczną, echową, a dawno nie słyszaną nutę zagrał mi wiersz Konopnickiej, który w numerze «Tygodnika Ilustrowanego» doszedł mnie w głuchej pustyni kalifornijskiej w górach . Santa Ana. Drzewa, które szumiały wówczas naokoło mnie, szumiały mi, gdym czytał, jak polskie sosny.

                Nawet mniej od Litwosa kurtuazyjni recenzenci znanego ze złośliwości „Przeglądu Tygodniowego" przychylnie wyczekiwali skrystalizowania zainteresowań poetki; bogobojnie zaś i tradycjonalne pismo dla kobiet „Bluszcz" usiłowało ze swej strony zdobyć w Konopnickiej sojuszniczkę. Nie bez przekory opisała Orzeszkowej te starania: „Życie tu, pędzę samotne; próbowano mnie wprawdzie wciągnąć w stosunki towarzysko-literackie, byłam nawet zmuszona przyjąć u p. Unickiej obiad, na którym było tyleż pretensji do nieśmiertelności, co nakryć u stołu (wyjąwszy naturalnie mojego), ale wyrywam się zwykle z utęsknieniem do mojej pustelni, gdzie trochę książek treści społecznej stanowi moje najmilsze towarzystwo”.

Nie udały się próby utrzymania debiutantki pod opiekuńczymi skrzydłami któregokolwiek z protektorów. Najszybciej zawiodła oczekiwania „starej" prasy, ale wkrótce zaskoczyła także pozytywistów. Fragmenty dramatyczne: Z przeszłości, a po nich pierwsze zbiory Poezji i Obrazków, rozpętały polemiki i zarzuty tak ostre, że niełatwo było wytrwać pod ich naciskiem.

Początek czynnego udziału Konopnickiej w życiu literackim, w latach 1878—80, przypadł na okres zmierzchu dyskusji znanych pod nazwą walki „młodej" i „starej" prasy. Niedawne zacięte polemiki publicystów pozytywistycznych z wyznawcami konserwatywnych poglądów szlacheckich nie stanowiły już w piśmiennictwie Królestwa Polskiego najbardziej ważkiej i aktualnej problematyki. Spory mieszczańsko-szlacheckie przyćmiewać poczynała kwestia proletariatu. W dyskusjach filozoficznych, w rozważaniach o przemianach struktury społecznej, w sporach naukowych i religioznawczych problem,   ów   pojawiać   się   będzie coraz częściej,  by wystąpić z  całą  siłą na  przełomie XIX i XX wieku. Okres najgorętszej  aktywności pozytywistów  pozostawił  jednak  trwałe   ślady  w  życiu umysłowym i kulturze. Po klęsce powstania, na terenie kraju (za granicą bowiem działały o wiele bardziej radykalne   ośrodki   emigracyjne   wiążące   swój   program z   teoriami  socjalistycznymi)   pozytywistom  przypadła zasługa rozbudzenia ruchu intelektualnego i podjęcia na nowo walki o sztukę zaangażowaną. W naszym kraju niewola polityczna i opóźnione kształtowanie  się kapitalistycznych form społecznych sprawiły, że dyskusje i polemiki ideowe nie zatrzymały się na sprawach kultury, lecz w miarę ograniczonych cenzurą możliwości, objęły różne dziedziny bytu narodowego. Poglądy pozytywistów    cechowała    wprawdzie    kompromisowość polityczna, połowiczność i ostrożność taktyki społecznej, niezaprzeczoną jednak wartość miała w ich programie szeroko zakrojona walka z żywotnymi przejawami dziedzictwa feudalnego w obyczajach, umysłowości i sztuce. Szczególnie cenną rolę spełniły tu wystąpienia w obronie liberalnie pojętych praw obywatelskich jednostki, bez względu na jej pochodzenie i wyznanie, działalność zmierzająca   do   prawnej   i   obyczajowej    emancypacji kobiet,  dążenie  do wyzwolenia spod nacisku zakorzenionych wpływów klerykalnych. Pozytywiści zasłużyli się dobrze w rozwoju kultury i piśmiennictwa, z trudem torując   drogę  dla racjonalistycznych  metod  postępowania naukowego, zapoznając społeczeństwo z aktualnymi   ówcześnie   zdobyczami   socjologii   i   filozofii, badań przyrodniczych.

Program swój — najostrzej formułowany na łamach „Przeglądu Tygodniowego", ostrożniej w „Nowinach" i „Opiekunie Domowym", później zaś z nową pasją w „Prawdzie" — usiłowali wprowadzić również do literatury pięknej. Pragnęli uczynić z niej podatny instrument szerzenia pozytywistycznych idei. Taką rolę wyznaczyli przede wszystkim powieści. Tak zwana powieść tendencyjna miała przedstawiać wzory rozsądnej współpracy przedstawicieli różnych warstw społecznych w imię ogólnego dobrobytu, miała ukazywać sylwetki przykładnych działaczy liberalnego, ewolucyjnego postępu. Metoda ta, zastosowana w całej .rozciągłości, nie przyniosła literackich sukcesów. Świadczą o tym wczesne powieści Orzeszkowej, Humoreski z teki Worszyłly Sienkiewicza, liczne utwory Bałuckiego. Wprowadziła jednak do literatury wiele ważnych zagadnień współczesnych, pobudziła zainteresowanie pisarzy dla spraw życia społecznego, rozwinęła kontrolę intelektualną nad twórczością.

U schyłku lat siedemdziesiątych pozytywistyczne postulaty, popadające w sprzeczność z rzeczywistymi trudnościami życia społecznego, wyraźnie krępowały dojrzewającą wielką literaturę realistyczną. Jeśli przed paru laty występowali przeciw nim, prócz tradycjonalistów, tylko nieliczni młodzi twórcy ukształtowani pod wpływem powstańczej lewicy, to obecnie nie zaspokajały one również i tych pisarzy oraz krytyków, którzy niedawno występowali jako przywódcy lub zwolennicy obozu „młodych". To przecież Świętochowski jest autorem tragicznych nowel O życie, Orzeszkowa wydaje zbiorki Z różnych sfer. Po wcześniejszych Szkicach węglem pojawia się Janko muzykant i Bartek Zwycięzca Sienkiewicza; ukazuje się Powracająca fala i inne opowiadania Prusa. Rewiduje swoje postulaty krytyczne Piotr' Chmielowski.

Pozytywistyczne poglądy na strukturę społeczeństwa zawodziły w próbach racjonalnego wyjaśnienia, a tym bardziej rozwikłania piętrzących się konfliktów. Wśród wielu grup społecznych: dawnych szlacheckich uczestników powstania, młodej inteligencji wywodzącej się ze zubożałych dworów i ze środowisk mieszczańskich, w aktywizujących się kręgach robotniczych, ostry pro­test budził lojalizm polityczny.

W tym okresie radykalnej rewizji postaw, wzmożo­nych poszukiwań tematycznych i formalnych, Konop­nicka staje się pisarką. Debiutantka skorzystała wiele z racjonalistycznych wskazań „młodych"; zarazem unik­nęła wielu pomyłek czy złudzeń pisarzy silniej zwią­zanych z ruchem pozytywistycznym. Sytuacja niepokoju i fermentu sprzyjała samodzielnym refleksjom, a Ko­nopnicka, mimo odosobnienia, niezmiernie czujnie rea­gowała na atmosferę stolicy. Podniety twórcze czerpała nie tylko z literackich dyskusji — zaświadczą o tym wydane w 1881 r. pierwsze zbiory Poezji i Obrazków. Poprzedził je wszakże utwór wyrosły z lektury i racjo­nalistycznych wskazań pozytywistów.

 

W lecie 1879 r. pisała Konopnicka do przyjaciółki: Listy Twoje, droga Elizo, dodały mi odwagi: pod wpły­wem ich zabrałam się do pracy szerszych rozmiarów i wy­kończyłam ją wczoraj właśnie. Są to trzy sceny Z przeszłoś­ci — a przedmiotem ich jest ta nieskończenie smutna wal­ka, jaką wolne umysły i duchy toczyły po wszystkie wieki z potęgą tradycji i powagi Kościoła. Pierwsza z nich ma ty­tuł Vesalius i maluje chwilę z życia tego anatoma, skazanego przez Inkwizycję na wieczne wygnanie. Druga obejmuje odprzysiężenie Galileusza. Trzecia Hypatia. [W druku kolejność uległa zmianie, pierwszym fragmentem będzie Hypatia — przyp. AB].

Wybrałam dwóch pierwszych pionierów wolnego badania w dziedzinie nauki; bez wątpienia barwniejszy obraz można by wysnuć z dramatycznych dziejów sekretarzy, ale mniema­łam, że oni też tylko uosabiają cząstkę prawdy, tymczasem gdy oczywistość twierdzeń, dziś każdemu już znanych, do­daje siły bezwzględnej niejako postaci takiego Galileu­sza  […]

Kiedy skończyłam pierwszy z tych obrazków, Jenike po­wziął myśl, żeby to wydać osobno z rysunkami Andriollego jako Premium do Tygodnika Ilustrowanego. Zgodziłam się na to, ale teraz drżę na myśl, że ściągnę na siebie uwagę krytyków warszawskich.

Łatwo pojąć tremę debiutantki; Fragmenty miały być pierwszą publikacją książkową. Ale Konopnicka nie podejrzewała nawet, jak ostre przyjęcie zgotuje jej kry­tyka. Pierwszym sygnałem była decyzja „Tygodnika"; redaktor Jenike szybko wycofał się z obietnicy. Tygodnikowi II. praca moja — donosi w następnym liście autorka — wydała się zbyt liberalna, musieliby, jak mówią, nowe wywieszać sztandary. [...] Proponowane poprawki i skrócenia odrzuciłam. Sądzę, że pomysł jest zły lub dobry, ale nigdy nie powinien być łataniną.

Warto zwrócić uwagę na to twierdzenie; nie było objawem uporu czy przesadnej ambicji. Słuszne opinie krytyczne Konopnicka przyjmować będzie rozsądnie od przyjaciół i oponentów. Skorzysta z uwag Bogusław­skiego o nowelach, ze spostrzeżeń Orzeszkowej, Sien­kiewicza, Chmielowskiego i nawet recenzentów „Czasu". Jednocześnie stanowczo odrzuci wszelkie próby zmiany zamierzonego sensu ideowego swych utworów, nawet wówczas gdy zaproponuje to Orzeszkowa. Sytuacja, która powstała z okazji Fragmentów, powtórzy się przy publikacji Nocy letnich w „Kłosach" i, jak w wielu następnych wypadkach, podobnie będzie rozstrzygnięta. „Konsekwencje zasady przyjąć trzeba lub wyrzec się jej; ja nie jestem z tych, co się wyrzekają zasad"  pi­sała do Orzeszkowej: nie był to frazes.

Wycofany z „Tygodnika" utwór wysłała Konopnicka do Wilna. Tam, latem 1879 roku, otworzyła własne wydawnictwo Orzeszkowa, pragnąc wesprzeć i rozwinąć miejscowy ruch umysłowy. Po krótkim czasie żywej działalności władze zaborcze położyły jej kres. Wiosną 1882 r. z „najwyższej woli" księgarnię zamknięto, a Orzeszkową na trzy lata poddano surowemu nadzorowi policji. Wydarzenie to przeżyła pisarka jako klęskę nie tylko osobistą, choć skrępowano jej swobodę i poniosła znaczne straty materialne. Księgarnię swą uważała za placówkę społeczną, oddała jej wiele sił i energii, wiązała z nią duże nadzieje. Na domiar złego, zainteresowanie okazane pani Orzeszko z samego Petersburga zaostrzyło i tak dokuczliwą czujność władz wobec  jej  działalności społecznej  i pisarskiej.

Przed niespodzianą katastrofą zdołała jednak Orzeszkowa wydać sporo wartościowych prac, wśród nich słynny Zarys literatury polskiej ostatnich lat szesnastu Piotra Chmielowskiego, książki Spasowicza, Karłowicza, Bałuckiego. Fragmenty powitała z entuzjazmem, ale i z pewnym niepokojem. Potęgę opinii zachowawczej znała dobrze z własnego doświadczenia. Prowokowała ją od dawna i bez lęku swymi artykułami i powieściami. Tym razem jednak w grę wchodziło nie tylko zaangażowanie osobiste; w takim wypadku nie wahałaby się ani chwili. Stawką mogło być wydawnictwo, z trudem zorganizowane i pielęgnowane. Publikacja utworu przyjaciółki mogła je narazić na wzmożone ataki całej prasy konserwatywnej i klerykalnej. Mogły także powstać trudności z cenzurą. Po otrzymaniu Fragmentów zwróciła się więc z prośbą o pomoc w decyzji do wypróbowanego „listownego" przyjaciela — T. T. Jeża, który przebywał na emigracji w Szwajcarii: Potrzebuję rady Pana względem tych poezji Konopnickiej, o których pisałam. Przeczytałam je: prześliczne. Są to prawdziwe arcydzieła poezji, ale też zarazem i herezji. Czy mam nabyć je i do serii I-ej nakładów włączyć, albo nie? Pytanie to stawiam ze względów następujących: Rzecz piękną i postępową wydać, skoro mi w ręce wpadła, uważam sobie za powinność, z drugiej strony przecież jaskrawa nie-religijność rzeczy tej może w opinii publicznej zachwiać całym przedsięwzięciem moim. Postępowych zjednam sobie, chwiejnych do zastanowienia się skłonię, lecz zachowawców utracę na wieki wieków i sprawę całą na ich pociski narażę. Co czynić? Zuchwałą być czy ostrożną? Manifestować się jawnie i od razu czy dyplomatyzować nieco.

Jeż odpowiedział natychmiast: „Drukowałbym nie oglądając się na nic, ale jako wielbiciel formy i wyznawca zasad, jakie poezje te wypowiadają". Jako przyjaciel dbały o los księgarni doradził jednak, by „poezje pani K. wydać extra, nie wkluczając onych do wydawnictwa", i obiecał, że kiedy się „w druku ukażą, wówczas [...] będziemy nawoływali publiczność do czytania i polemizowania z pismami katolickimi".Zdecydowany pogląd Jeża pomógł Orzeszkowej w rozstrzygnięciu sprawy. Orzeszkowa postanowiła wydać Fragmenty u siebie, ale jako osobną pozycję serii przedstawiającej kształtowanie się pojęć moralnych. Pozwolenie cenzury uzyskała już w r. 1879, książkę opublikowała w grudniu roku 1880, a po to, by zachować związek z planowaną serią, opatrzyła utwór datą 1881.

Tytuł, który nadała Fragmentom Konopnicka, został utrzymany, choć obie pisarki zastanawiały się nad zmianą. Potwierdzając propozycje Orzeszkowej, autorka odpowiedziała: Z przeszłości jest to słówko jakoby odsuwające w oddalone czasy tę walkę, jaka przecież i dziś toczy się jeszcze na wszelkim polu prac myśli i ducha. Z przeszłości to jakby tylko echo — wspomnienie, jakby roztkliwienie się bezużyteczne nad tym, co zastygło — i nie wchodzi jako działający czynnik w ruchy obecne społeczeństw. Tak jednak nie jest — wiesz to sama najlepiej...

Wrzawa prasowa, którą wznieciły Fragmenty, dowiodła, jak dalece nie „zastygła" owa walka, choć ilustrację do niej zaczerpnęła pisarka z odległych wieków. Dociekanie motywów morderstwa dokonanego przez fanatyczny tłum chrześcijan na młodej, pięknej i przyjaznej ludziom filozofce aleksandryjskiej, Hypatii; przypomnienie tragicznej walki anatoma Wezaliusza i wielkiego Galileusza z Inkwizycją raz jeszcze, i nie ostatni, posłużyły za teren starcia światopoglądów współczesnych.

 

Przebieg zdarzeń przypomina Orzeszkowa w liście do przyjaciół: Przed rokiem Maria Konopnicka była uwielbianą poetką Warszawy. Poezje jej artyści dramatyczni wypowiadali na wielkich koncertach, a publiczność frenetycznie je oklaskiwała. O kompletne jej wydanie dobijała się najpoważniejsza firma wydawnicza (Gebethner i Wolff) do tego stopnia, że ja pragnąc i potrzebując zachować życzliwe stosunki z p. Wolffem musiałam mu je ustąpić, choć mi przez autorkę na łatwych warunkach ofiarowanym było. Wzięłam w zamian Fragmenty, które — gdy wyszły — zmaltretowano je, złajano i zdeptano. [...] Zresztą nie widzę wcale, aby pomimo łajania i deptania, Fragmenty zniweczonymi zostały. Owszem, jest to książka w porze obecnej najgłośniejsza, bardzo dotąd przez publiczność kupowana, a w literaturze i krytyce mająca świetny, choć nieliczny zastęp zwolenników. Chwali ją bardzo w listach swych do mnie Spasowicz [...] chwali ją w druku Kraszewski, Jeż, Chmielowski, chwalić ją miał Jan Karłowicz, lecz artykułu jego «Wiek» przyjąć nie. chciał, wskutek też czego Karłowicz odmówił mu  spół pracownictwa  dalszego  [...],  książka,  dla  której  ludzie  tacy,   jak  Karłowicz   [...]   zrywają   ze   sprzyjaźnionymi z sobą redakcjami, nie musi być chyba lada czym.

 

Nie dodała Orzeszkowa, że i ona sama, podwójnie solidaryzując się z autorką jako krytyk i wydawca, wystąpiła w jej obronie, a przeciw recenzentowi z „Gazety Polskiej", którym okazał się — Sienkiewicz. Artykuł Orzeszkowej na jej stanowcze żądanie zamieścił redaktor „Wieku" dodając, że nie podziela wyrażanych w nim opinii: „O Fragmentach p. Konopnickiej mamy zdanie o wiele surowsze niż recenzent «Gazety Polskiej»" — stwierdzała nota. Do zwolenników Konopnickiej należał „Przegląd Tygodniowy", niedawne czołowe pismo „młodych", a także przywódca pozytywistów Aleksander Świętochowski, który dwukrotnie jako „Poseł Prawdy" opowiedział się za ideą Fragmentów. Nieco później dołączyły się przychylne głosy młodzieży literackiej zbliżonej do kół socjalistycznych.

             Były to istotnie, jak wspomniała Orzeszkowa, opinie ludzi wybitnych, przedstawicieli postępowej inteligencji. Nie ujawniająca zaś swych opinii w druku publiczność literacka dała wyraz zainteresowaniu wykupując nakład. Ale głośniejsze i bardziej dotkliwe były wypowiedzi kół zachowawczych i klerykalnych. Zarzuty i insynuacje oszołomiły i zadziwiły autorkę fałszem i złą wolą. „Wyznaję, że zjadliwe napaści części naszej prasy zabolały mnie bardzo; nie byłam na nie przygotowana"  — zwierzyła się przyjaciółce dziękując za „dzielną obronę w «Wieku»". Ta „część prasy" stanowiła jednak rozległy front koalicyjny obejmujący większość pism warszawskich, konserwatywne tygodniki i dzienniki galicyjskie, sięgający nawet Poznania i Wilna.

Najbardziej dotknęła autorkę teza, że ośmielając się podnieść drażliwe sprawy Kościoła, podważając jego autorytet, godzi w ten sposób w polskość. Dość oględnie sformułował tę tezę Sienkiewicz pomieszczając ją wśród słusznych uwag o nadmiarze zwrotów retorycznych w poezjach Konopnickiej. Uwagi o przesadnym zdobnictwie stylu wysunął zresztą także Świętochowski, zdecydowany zwolennik poglądów wyrażonych we Fragmentach. O tych ostatnich pisał Sienkiewicz: Autorka zaznacza walkę ducha ludzkiego z powagami, które jego wolność i polot ograniczają, w szczególności z powagą Kościoła. Jest w tym widoczna liberalna, nowożytna tendencja, kwoli której autorka wybiera umyślnie takie tematy, w których Kościół gra rolę Arymana starającego się zgasić światłość Ormuzdową. Tematy te przypadłyby wielce do smaku np. nacjonalliberalistom sejmu pruskiego, a także i liberalistom z innych stron [aluzja do antypolskich wystąpień reakcyjnych literatów rosyjskich, Katkowa i in. — przyp. AB]. Co do nas, uznajemy, że są wysoce niestosowne, zwłaszcza w wydawnictwie Orzeszkowej.

Natomiast anonimowy recenzent „Przeglądu Katolickiego" nie ukrywał, że problematyka artystyczna Fragmentów mało go interesuje. „W utworze tym obchodzi nas tylko treść jego istotna, jego myśl, w jakiej był poczęty." Sceny te, stwierdzał, jako stanowiące akt oskarżenia przeciwko Kościołowi katolickiemu, chętną w pani Orzeszkowej znalazły wydawczynię. [..,] Hypatia, Vesalius, Galileusz występują tu jako uosobienia postępu, nauki, swobody, a giną lub złamani zostają przez przedstawicieli Kościoła, który pokazuje się u p. Konopnickiej jako ciemiężyciel i wróg światła. Ginący poganizm wzrastającemu chrystianizmowi przez usta Hypatii zapowiada, że

       

Posępna ciemnoty niewola

        Padnie na kraj ten mrocznymi skrzydłami...

Z tego, cośmy powiedzieli, pokazuje się dostatecznie, że książeczka p. Konopnickiej jest na wskroś fałszem przejęta, że myśl jej jest bezbożna i bluźniercza [...] rzuciła ona w twarz Kościołowi raz jeszcze nędzną zniewagę, jaką tylokrotnie już rzucali nań jego wrogowie [...]. Gdy wybiła godzina ciężkiego z różnych stron prześladowania Kościoła, dla jego niegdyś córki nie może być zaszczytne łączyć swój głos z głosami jego wrogów. Nie wątpimy, że zrobiła to w zaślepieniu. Rozczytana w płodach ducha antychrześcijańskiego, uwierzywszy zapewnieniom tych, co po zburzeniu Kościoła obiecują ludzkości raj na ziemi, poczuła się ona powołaną do wtórowania tym nieszczęsnym głosom przeczenia i ruiny. Tym objaśniamy sobie upadek autorki i dlatego tyle mówimy o jej książce.

               Środki, jakimi posłużył się recenzent, były bogate: napomnienie obywatelskie w imię rzekomo zachwianego patriotyzmu i wyrafinowany apel do poczucia etycznego „śpiewaczki męczenników idei", których — jego zdaniem — fałszywie obdarza tym mianem. Cel ataku był podwójny: napiętnowanie bluźnierezego aktu i ocalenie moralne sprawczyni. Uznano widocznie, że jej pióro warte jest zachodu. Stąd akcent końcowy: „Chcemy też mieć nadzieję, że autorka [...] przejrzy kiedyś i wtedy powitamy w niej z radością wieszczkę prawdy". Ani tej, ani następnych ofert autorka nie przyjęła.

 

Swoisty szantaż ideowy, polegający na utożsamieniu krytyki wstecznych doktryn i metod inkwizycyjnych z rzekomym szkodzeniem sprawom narodowym, zastosował wobec autorki i wydawczyni Fragmentów przywódca stańczyków — Stanisław Tarnowski. Na łamach „Przeglądu Polskiego", pisma krakowskich zachowawców i lojalistów, gromił Orzeszkową i Konopnicką za sprzeniewierzenie się uczuciom patriotycznym:

Można uznać i pochwalić tę myśl i intencję piękną, która Litwie zdjętej zaledwo z  tortur Murawjewa  taką  daje pociechę i pokrzepienie, która jej mówi: ta wiara, przy której się upierasz, to tylko nieprzyjaciółka światła i prawdy; ten kościół,   którego   się   trzymasz,   to   tylko   zgraja   szalbierzy i  oprawców, aleksandryjski  Cyryl  nie lepszy od Siemaszki, trybunał kardynałów nie lepszy od  tych  sądów wojennych, które znasz  dobrze. A choć się tego nie mówi, naprowadza się na dalszy wniosek: Przypatrz się, zastanów, rozważ, czy masz  prawo   oburzać  się  i   skarżyć,   pomyśl,   czy  masz   się przy czym upierać — a jak się nad tym dobrze zastanowisz, wtedy może dojdziesz do poznania tego, co ci dla własnego dobra  robić  wypada.   Czy  autorka  tego  chciała? Nie  wiem i   chcę  wierzyć,  że  nie  —   dodaje  łaskawie   Tarnowski.   — Ale tak wygląda, do takich wniosków prowadzi to, co napisała.

 

Przypomnienie faktów z historii Kościoła wzbudziło zatem dyskusję, w której najmniej miejsca zajęła ocena rzeczywistych   poglądów   Konopnickiej   w   kwestiach wiary. Natomiast związany z tymi poglądami, ale bynajmniej   ich  nie  wyczerpujący,    trzeźwy   krytycyzm wobec instancji Kościoła i jego funkcji w dziejach, został nieuczciwie  wytłumaczony jako  atak na wszelką tradycję, bez wyboru. Także — na tradycję współudziału wierzących w obronie narodowości.   W ten sposób zwolennicy zupełnej uległości wobec oficjalnej doktryny i polityki próbowali napiętnowane przez pisarkę fakty wstecznictwa  i  przemocy  osłonić   męczeństwem   wyznawców:  unitów,  chłopów polskich z Prus  i  Śląska. Było to posunięcie szczególnie krzywdzące pisarkę, dla której sprawa patriotyzmu, jego treści ideowej i społecznej w dziejach narodu, była największą pasją życiową, stale roztrząsanym problemem.

 

Klerykalni polemiści  dopuścili się więc podwójnego fałszu wobec poglądów Konopnickiej. Krytykę doktryny utożsamiali  z odrzuceniem podstaw wiary,  a  uznając Kościół za ostoję narodowości, atak na instytucję i politykę Kościoła potraktowali jako akt wrogi wobec narodu. Taktyka ta świadczyła o mocnej pozycji napastników, ale także o ich wyjątkowym zacofaniu. W innych krajach Kościół rozważniej obserwował dyskusje wśród   wyznawców,   skuteczniej   przyswajał   niektóre wyniki badań naukowych, śledził wskazówki wypływające z ruchów społecznych.

 

W polemice z autorką Fragmentów zręczniejsi i bardziej przewidujący krytycy, piętnując „myśl bezbożną i  bluźnierczą",  nie  rezygnowali  z  ewentualności  wydarcia pisarki spod wpływów „ducha antychrześcijańskiego".  Częściej jednak „bluźnierstwa"  te  traktowali bardzo serio, jako dowód zaprzeczenia wiary. Nie było to słuszne. Konopnicka istotnie od oficjalnej doktryny katolickiej oddaliła się dawno, w czasach owych lektur poprzedzających debiut pisarski. We Fragmentach i wielu innych utworach pisanych i publikowanych w pierwszych latach pobytu w Warszawie — w Myślach i cyklu Noce letnie, w Obrazkach, w listach — wielokrotnie dawała wyraz swej niechęci do ortodoksyjnych reguł:

 

 Dopóki Boga masz w swoim sumieniu,

 Nie troszcz się o to, gdzie w jakiej świątnicy

 I jak oddają cześć Jego imieniu

 

 

Pisała wprawdzie do Orzeszkowej w związku z Fragmentami, że zamiast „sektarzy" uosabiających „tylko cząstkę prawdy", wybiera bezsporne przykłady rozwoju myśli naukowej. Nie było to jednak, wbrew pozorom, pełne i wyłączne opowiedzenie się autorki za myślą laicką.

 

W tych samych Fragmentach, w wielu innych wierszach, z namiętnością zawiedzionego wyznawcy szukała daremnie śladów istnienia w świecie rozumnej Woli Istoty Najwyższej. Pytała: „Czemu, o Boże, prawdzie nie dasz krzyku..." W liście do Stanisława Krzemińskiego pisała: „Jeśli myślę kiedy o majestacie Boga, to tylko jako o antytezie goryczy pełnej w zestawieniu z nędzą człowieka" 30; pisała porywczo, że jej wiara nie idzie do Boga przez kruchtę. Jej gwałtowne ataki na zmaterializowanie Kościoła, pogarda dla polityki Watykanu, piętnowanie prześladowań myśli badawczej, wstecznictwa wzorów obyczajowych pielęgnowanych przez kler, bunt przeciw wdzieraniu się w intymne sprawy ludzkie, cięte kpiny z dewocji — świadczyły o odwadze tym większej, że osobista sytuacja kobiety samotnej wydawała ją na łup niewybrednym polemistom. Staczała zacięte, choć ukryte, walki z cywilnymi cenzorami swych utworów, odrzucała korzystne oferty kompromisu. Ale tylko w środowisku krańcowo tradycyjnym, nie dopuszczającym możliwości istnienia postawy wyznawczej poza oficjalną doktryną jakiegokolwiek kościoła, poglądy Konopnickiej mogły uchodzić za laickie. Toteż nie dał się zwieść pozorom konformistyczny, ale bystry Sienkiewicz, racjonalista Świętochowski, młody marksista — Krzywicki.

 

Trudno byłoby zresztą poglądy te układać w system.. I w tej dziedzinie zapatrywań pisarki była to raczej postawa uczuciowa i poetycka, ukształtowana przez lektury i obserwację żywych nurtów myśli i ruchów społecznych. Splatały się w niej wnioski z rozległej, choć niezbyt gruntownej znajomości prac filozoficznych i historycznych, od patronów romantyzmu po Schopenhauera i Nietzschego, od księdza Lamennais po Augusta Bebla. Z fragmentów teorii historiozoficznych, z dziejów porównawczych wierzeń, z dzieł romantyków nade wszystko stworzyła sobie Konopnicka własną krainę legend, poetycki mit o ziemskim wyzwoleniu. Symbolem najwyższym był ludzki Chrystus zrywający więzy zbuntowanych niewolników, zwycięskim motywem — triumf powstałego Łazarza nad władcami.

 

Jakiej modlitwy pragnę — odpowiadała Krzemieńskie-mu: Niech się Pan modli ze mną do wielkich świętych narodu, do wielkich męczenników i wyznawców Ojczyzny. Do Szymonów Słupników, co bryłą lodu stanęli na dalekich śniegach Sybiru, do Andrzejów Apostołów ukrzyżowanych na szubienicach, do Szczepanów kamieniowanych pociskami — życia, do Piotrów w okowach — którym żaden anioł drzwi więzienia nie odmyka.

 

Dla obrońców rytuału i doktryny była to interpretacja zbyt swobodna, groziła bardziej ziemskimi wnioskami. Ze swej strony przewidywali słusznie: „interpelująca Pana Boga poetka" domagała się zaspokojenia realnych potrzeb ludzkich, autorka Imaginy, Z mojej Biblii, Balcera niepokojąco konkretną treść podsunie chrześcijańskim symbolom. Dalsze lata twórczości dowiodły, że delikatna tkanka jej wierzeń, wysnuta z mitów, poezji   i   historycznej   legendy,   okazała   się  nad   podziw mocna. Po ćwierćwieczu, w jubileuszowym wywiadzie wymagającym umiarkowania i ostrożności, Konopnicka napisze spokojnie: Co   do   wierzeń   moich,   rzecz   się   tak   przedstawia:   myśl moja nie godzi się z dogmatami chrystianizmu, które zresztą były  już  dogmatami  innych  religii  —  z  pewną  różnicą form, zależną od czasu i rasy, wśród których powstały. Ale uczucie moje jest silnie religijne. Chrystusową naukę odróżniam od kultów, jakie w niej powstały, w żadnym bowiem kulcie nie widzę całej pełni jej idealnej czystości. Wiem, że katolicyzm   jest   może   istotnie   najbliższym   cudowności   tej nauki.   Zresztą  —  jest  w  nim  istotnie  —  jeśli   nie  źródło prawdy — to źródło pociechy i siły dla wielu, dla milionów dusz. Dużo godności i taktu cechuje te słowa wypowiedziane w atmosferze jubileuszowych toastów.

 

Po wydaniu Fragmentów Konopnicka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Solidarność Orzeszkowej, poparcie udzielone przez „świetny, choć nieliczny zastęp zwolenników" były wątłą osłoną przed napaściami w prasie, na odczytach publicznych i w prywatnych salonach, w których niedawno z tanią łezką deklamowano Idyllą, a obecnie ostrzegano przed zgubnym wpływem „rozwydrzonej bezbożnicy".

 

Ciężkie chwile przebyć mi przyszło i dlatego nierada byłam odzywać się nawet do Ciebie — pisała do przyjaciółki. — Serce czasem tak pełne jest bólu, że każde słowo skargą się staje. Dziś, uspokojona cokolwiek, zabrać się myślę do zaniedbanej pracy. Nie tylko powrót do pisania, ale i publikacja trafiała na    przeszkody.    „Niełaska    warszawskiego    Olimpu", o której wspominała w listach, sprawiła, że w miejsce uprzejmych zaproszeń, pojawiły się z góry narzucane warunki.   Mimo   starań  Antoniego  Pietkiewicza-Pługa i Stanisława Krzemińskiego, przyjaznych pisarce, a cieszących się autorytetem także wśród pism zachowawczych, redakcje „Bluszczu", „Kłosów", „Tygodnika Ilustrowanego" były nadal nieufne, Konopnicka zaś nieskłonna do ustępstw. Musiała zatem szukać środków do życia w  dodatkowych lekcjach,  w wyrobniczych tłumaczeniach. Znała już wówczas dobrze niemiecki, francuski, rosyjski, wkrótce opanuje czeski, angielski, później włoski. Obok ambitnych przekładów — między innymi Heinego, Paula Heyse, dla zarobku i wprawy tłumaczy podrzędne drobiazgi. Praca była nad siły. Moje dnie — rozbite godzinami lekcji, które wprawdzie dają dzieciom moim chleb i naukę, ale mnie samą odzierają z wszelkiej swobody myśli i z wszelkiej możności skupienia sił na większy, rozleglejszy zamiar — te dnie są męką jak dnie galernika. [...] Jeśli warunki bytu nie zmienią się, spalę się sama w sobie bez światła i ciepła dla innych.

 

Obowiązki jednak nie pozwalały na apatię, a potrzeba wypowiedzenia  się — na rezygnację  z pisarstwa. Po dwu latach, kiedy dwie serie Poezji i Obrazków rozkupili czytelnicy, a następny tomik rósł pod piórem, napisała do Lenartowicza: Napadają tu na mnie tak często, tak brutalnie, że mimo woli uczuwam jakąś zaciętość dumy w osamotnieniu. Jest to źle — i niekobieco może; ale muszę tak żyć — bo cóż mnie bronić będzie albo kto, jeśli mnie nie obroni ta duma. Mają mnie tu za jakąś zbuntowaną istotę.

 

W początkach 1881 r. w wydawnictwie Gebethnera i Wolffa ukazała się pierwsza seria Poezji i Obrazków. Pisarka oddała ją do druku przy zachętach Sienkiewicza i przyjaznych namowach innych krytyków. Obecnie Sienkiewicz nie spieszył się z recenzją, dał ją wprawdzie, ale po wielu miesiącach, wyważoną, ostrożną, nieco mentorską.

 

Prasa warszawska czekała. „Zbiorek moich poezji, który od ciebie słowa zachęty otrzymał, tu upartym milczeniem przyjęty został"  — informowała autorka Orzeszkową. Pani Eliza postanowiła przełamać bojkot. Konopnicką zachęciła do wysłania zbiorku z listem na ręce Kraszewskiego, a sama nakłoniła go do zabrania głosu. Kraszewski, który jeszcze przed powstaniem musiał kraj opuścić, utrzymywał ścisłą łączność z piśmiennictwem wszystkich zaborów i mimo polemik, z jakimi spotykała się jego twórczość, zachował nadal poważny autorytet. Niepisanym prawem do drezdeńskiej pracowni Bolesławity nadchodziły od młodych pierwsze tomiki lub rękopisy. Trafił tam także debiut powieściowy Sienkiewicza — Na marne, a jego publikację na łamach warszawskiego „Wieńca" wyprzedziła przychylna opinia Kraszewskiego.

 

I tym razem stary pisarz nie odmówił prośbie. Recenzję wysłał do umiarkowanych „Kłosów", zganił prasę za umyślne milczenie. Sam wypowiedział się z uznaniem O' talencie poetki, mocno podkreślił społeczne znaczenie i aktualność nurtujących ją problemów. „Genezy tej poezji nowej — dodał — tego prądu, który najwybitniej występuje w poezjach pani Konopnickiej, już się dopatrujemy w Krasińskim i Słowackim [...], walka społecznych żywiołów, którą przewiduje — jest główną."  Kraszewski nie zgłaszał bynajmniej pełnego po-

parcia dla buntowniczej poetki, nie przeprowadzał też w artykule gruntownej analizy jej utworów. Dostrzegł jednak w poezji Konopnickiej nowe, ważne zjawisko literatury krajowej.

 

Fragmenty dramatyczne — śmiałe wyzwanie opinii tradycjonalnej i klerykalnej, wskazały, co zawdzięcza pisarka pozytywistom i w czym jest im bliska. Pierwsze serie Poezji i Obrazków uwydatniają jej indywidualność, obok pokrewieństw pokażą różnice. Trzy kolejne zbiorki opublikowane w latach 1881, 1883, 1886, zespolone problematyką ideową, precyzujące stopniowo podobne formy wypowiedzi poetyckiej, stały się dokumentem „tej poezji nowej", której pojawienie się sygnalizował Kraszewski.

 

Nie powtórzy się już sytuacja udanej obojętności, która w odwet za Fragmenty zniszczyć zamierzała poetkę milczeniem. Wokół każdego ze zbiorków i wielu oddzielnych utworów rozpalały się na nowo zacięte spory. Ale układ głosów uległ zmianie: niektórych zwolenników Konopnicka straci, zyska nowych. Poezje i Obrazki, zbuntowane przeciw wszelkim formom i teoriom ugody, zerwały z pomijaniem lub łagodzeniem spraw drażliwych: niewoli, starć społecznych, dramatu życia nędzarzy i wykolejeńców. Wzbudziły tym, oprócz potępień ze strony dawnych przeciwników, niechęć recenzentów liberalnych. Zbyt ostro, ich zdaniem, przedstawiały napięcie konfliktów, zbyt małe przejawiały zaufanie w skuteczność ewolucyjnego postępu.

 

Pierwsze zbiory wierszy Konopnickiej — bowiem prozą narracyjną, w sposób ciągły i na szerszą skalę zajmie się ona za kilka lat — były istotnie zjawiskiem oryginalnym na tle poezji krajowej tych lat. Inaczej niż w literaturze powieściowej, przeważała w poezji ogromna zależność od wzorów romantycznych, pozbawionych jednak swych najcenniejszych wartości. Brakło romantycznej odwagi eksperymentu poetyckiego zrodzonego z buntu przeciw tradycyjnym systemom filozoficznym, z ważkich pytań o sens i bieg historii, o los własnego narodu, o funkcję kultury. W zastosowaniu do banalnych lub wtórnych tematów traciła sens romantyczna poetyka, styl romantyczny, który wyrażał niepokój poznawczy, odkrywczość psychologiczną, odsłaniał nowy zakres i funkcje słowa, stwarzał i łączył gatunki, kształtował schematy fabularne i typy narracji. Pozbawione funkcji, jaką pełniły ongiś, ugładzone, powielane, snuły się smutnym cieniem po utworach epigonów romantyczne postawy, kopie poetyckich zwrotów.

 

Z wybitniejszych przedstawicieli minionej epoki żyli nieliczni, jak Pol i Ujejski w kraju, na pół zapomniany Lenartowicz na obczyźnie. Zmarł Syrokomla, przygasał Sowiński, na uboczu, niedoceniony, tworzył Faleński. Wśród współczesnych Konopnickiej byli poeci dużej miary, przede wszystkim — starszy nieco Asnyk. Ale na jego twórczości, rozpoczętej w aurze powstańczej klęski, późniejszy niechętny kompromis z pozytywizmem zaciążył tak silnie, że pozbawił ją tej spontaniczności społecznego oddziaływania, jaka przypadła w udziale tekstom Konopnickiej. Toteż ani on, ani inni, czasem wybitni współtwórcy krajowej poezji — Gomulicki, Stebelski i Zagórski, Michaux czy Jankowski i Wysocki •— nie stali się uznanymi wyrazicielami myśli i pytań nurtujących społeczeństwo popowstaniowe. Rolę fę opinia przyznała autorce Poezji i Obrazków. „Nasze pokolenie ma swego wieszcza w osobie Konopnickiej"  — zapisał w dzienniku pewien gimnazista w Kielcach, bacznie śledzący nowinki literackie z kraju j  ze świata.  Słownictwo młodego  Żeromskiego należy

do epoki; podobnie   myśleli  współcześni,   wśród  nich także przeciwnicy poglądów poetki.

 

Wytłumaczenia tej opinii szukać trzeba w splocie paru przyczyn. Konopnicka, zaskoczona, jak pisała, panoramą „nędz społecznych", którymi powitała ją WarNznwa, wyjątkowo silnie zareagowała na rozbudzone starcia ideowe i klasowe. Początkująca pisarka miała Już spory zasób doświadczeń wyniesionych z lat pobytu n.i prowincji. „Ja się wsi nie uczyłam z książki" — powie kiedyś; długo poznawała życie wiejskie w nie-odświętnym biegu. Modrzewiowe dworki i czworaki Folwarczne nie były dla niej egzotyczną tajemnicą, ani zagadką — myśli ich mieszkańców. Sytuacja pani dworu i przychylny na ogół stosunek wsi w Bronowie i Gusinie nie zobojętniły jej na dramaty życiowe gospodarzy i najmitów, nie pozbawiły sprawiedliwego sądu o sytuacji wsi po reformie. Z przybyciem do Warszawy zniknęła ostatnia, wątła zresztą, nić materialnej więzi ze środowiskiem szlacheckim. Pozostała do ostatnich lat życia więź kultury, obyczajów, gustów. Ale własna sytuacja — „proletariusza umysłowego", codzienne zetknięcia z tragiczną miejską nędzą, a także nowe kontakty osobiste i umysłowe, wyniesione z nich impulsy wstrząsnęły świadomością kształtującej się pisarki. Wyostrzyły jej pogląd na świat porzucony, zrodziły głęboką nieufność w odkryty. Wypełniające się kontury współczesności zatrważały posłuszną niedawno czytelniczkę Supińskiego, gasiły autorytet liberalnych myślicieli, teoretyków społecznej ewolucji. To otwarte wyjawienie nieufności, nieskrywane przerażenie dowodami okrucieństwa systemu, z którym wiązano humanistyczne nadzieje, zjednało Konopnickiej uznanie całej demokratycznej inteligencji, a wkrótce utorowało jej drogę do najszerszych kręgów czytelników: rzemieślników, robotników, chłopów. Pozbawiona filozoficznych ambicji Świętochowskiego, najbardziej przenikliwego ideologa i krytyka burżuazji, pragnącego uchwycić w logiczną konstrukcję wymykające się prawa społecznego rozwoju, mniej uparta, ale i mniej konsekwentna niż Prus, przywiązany do marzeń o zwycięstwie liberalnego racjonalizmu, nie tak ostrożna jak Orzeszkowa w obliczaniu społecznych skutków swych namiętnych wystąpień, Konopnicka pobudzała umysły i rozpalała uczucia emocjonalnym żarem i odwagą protestu.

 

Protest ten nie zwracał się jedynie przeciw faktom społecznej, klasowej przemocy. Pisarka reagująca czujnie na dążenia wyzwoleńcze narodu, wytrwale próbowała uchwycić współczesną treść pojęcia patriotyzmu. Poezją swą odpowiadała na dojmujące potrzeby najszerszych mas społecznych.

 

Nie szukała ona tak ambitnie — i zawodnie — jak Asnyk, przymierza romantyczno-pozytywnej filozofii dziejów, by w ten sposób uzasadnić trwałość romantycznej spuścizny. Konopnicka nie podjęła rozległej problematyki poznawczej zawartej w poezji poprzedników; w filozoficznej dyskusji nad rozwojem historii i kultury nie stała się dla nich równorzędnym partnerem. A jednak, wśród poetów krajowych po powstaniu, ona najmocniej związała treść i rolę twórczości ze wskazaniami romantyków. Wierna ich intencjom, a zarazem dążeniom współczesnych, miała odwagę podjąć te trudne pytania, które dotyczyły losu narodu: jego prawa i obowiązku wolności zdobytej przez społeczeństwo ludzi wolnych i równych. Te pytania podszepnięte przez żywą historię, postawione uczciwie, z pełną samowiedzą, uprawniały romantyczną stylizację jej poezji. Korzystając z wzorów poprzedników, najczęściej Słowackiego, Konopnicka nie powtarzała banalnie pozy romantycznych bohaterów i nie kopiowała fraz dla ich brzmienia. Bardziej lub mniej udatnie próbowała bohaterom i problemom swego wieku nadać rangę wielkości, tak jak ją swoim bohaterom nadawała romantyczna poezja. Czyniąc to pragnęła zarazem znaleźć takie formy poetyckiej wypowiedzi, które wyminą przeszkody cenzury i skutecznie przemówią do odbiorców. W niepisanym z nimi sojuszu, czerpiąc z wspólnej tradycji wyobraźni i słownictwa, tworzyła przejrzysty szyfr — metaforykę dążeń wyzwoleńczych.

 

Współcześni przyjęli ją ze zrozumieniem. Z kraju, z zesłania, od emigrantów poczęły nadchodzić listy, prośby o dalsze wiersze. Odezwali się wygnańcy z Wołogdy i Polacy z Europy, pisarze, działacze, bezimienni czytelnicy. Po paru latach listy sypną się lawiną. Relacjonując swe pierwsze zetknięcie z poezją Konopnickiej, Bronisław Szwarce, ,.czerwony" organizator powstania 1863 roku, więzień i zesłaniec, wspominał wiele lat później:

W  wilgotnej,   cuchnącej   celi  tomskiego   więzienia  miałem aż  nadto  czasu   na  rozmyślania  o  powtórnym   rozbiciu   się wszystkich  nadziei [tzn.  o zdławieniu  spisku narodowolców, którym Szwarce pomagał, przyp. AB]. Najwięcej bolała mnie, doprowadzała mię do apatycznej, ale przygnębiającej rozpaczy,   zupełna   bierność, polskiego   społeczeństwa,   w   którym, zdaje  się,  przepadły  na  zawsze  wszystkie  hasła  naszej  rewolucyjnej  przeszłości  [...]  Nowe  pokolenie  znało  tylko  suche,    cenzurowane,   a   po   większej    części,   według   mojego najgłębszego   przekonania,   zupełnie   przekręcone   fakty,   wymyślało   dawnym   zapaleńcom   od   idealistów,   poetów   i   patriotników, a nowym od anarchistów; osobliwie wściekali się nowi postępowcy na poezję i kiedy ją uznawali, starali się zrobić   z  niej   rymowaną   ekonomikę.   Tak   mi   się   przedstawiał obraz Polski 1883 r. Było rzeczywiście z czego oszaleć, a przynajmniej  dojść,  podług wyrażenia  Asnyka,  do zupełnego etycznego zezwierzęcenia. W takiej chwili trafił do rąk zesłańców przywieziony ukradkiem przez współwięźnia zbiorek Poezji z 1881 r. Rzuciłem się na szarą książeczkę — wspomina dalej Szwarce — i te parę godzin, podczas których gorączkowo wertowałem jej kartki, stanowią jedną z najważniejszych chwil mojego życia: chwilę niewymownego pokrzepienia Ugasających duchowych sił. Nie miałem czasu do zupełnego przeczytania tych skromnych Poezji, ale z nich trysła nowa nadzieja, nowa ufność w niespożytą siłę narodu. A więc tam jeszcze wierzą i kochają! A więc nie wygasły tam jeszcze nasze ideały, ideały urągające panowaniu głupiej, bydlęcej przemocy! A cóż by dopiero tam było, gdyby nad tą książką nie wisiała czarna chmura moskiewskiej cenzury? [...] Więc pan Świętochowski nie jest alfą i omegą warszawskiego postępu? Więc oprócz biednej Orzeszkowej, inne, pokrewne dusze pojawiły się na stanowisku? Więc jest jeszcze nadzieja?

 

„Ma się rozumieć — dodaje Szwarce — że przejrzałem nasamprzód owe obrazki nędzy naszego ludu..."

 

„Czerwony" zesłaniec znalazł w Poezjach i Obrazkach potwierdzenie żywotności idei, które patronowały walce lewicy powstańczej. Warszawscy studenci związani z pierwszymi kółkami socjalistów przynosili na zebrania teksty Konopnickiej; ich wersy traktowali jako fakty i argumenty, a w postawie autorki dostrzegli uczuciowe poparcie dla swego buntu przeciw ideologii i działalności burżuazji. Krąg czytelników Konopnickiej we wszystkich dzielnicach kraju rósł szybko, jej popularność stawała się faktem społecznym i ważnym zjawiskiem kultury. Krytyka literacka musiała się z tym liczyć. Mogła na opinię czytelniczą mas oddziaływać, nie mogła jej zlekceważyć. Prasa wyrażająca poglądy środowisk wrogich poetce czyniła wszystko, by pozbawić ją społecznego wpływu. Ostrożni krytycy liberalni także wyciągnęli wnioski z sytuacji. Nadal popierali pisarkę w wystąpieniach zwróconych przeciw Konserwatystom i klerykałom, ale z rezerwą, czasem i niechęcią przyjmowali utwory godzące w kompromisowości polityczną, odsłaniające drażliwe kwestie społeczne.

 

W trzech kolejnych seriach Poezji i Obrazków motywem najczęstszym, przedstawianym w wielu wariantach, jest dramat wewnętrznego rozdarcia społeczeństwa. W ujęciu pisarki jest to zjawisko od wieków towarzyszące dziejom i nadal aktualne, przerażające splotem krzywd i nieuchronnie rodzącego się z nich buntu:

 

Czemu ta przepaść, która braci dzieli

Na pokrzywdzonych i na krzywdzicieli,

Tak jest bezbrzeżną jako oceany

A taką straszną jak otwarte rany?...

 

Czemu jej zrównać, zapełnić nie mogę

Wybuchy pomsty swych ogniów pożogą?

Czemu jest zawsze, jak rozpacz, bezdenna,

A jak nienawiść — okropna, płomienna?

 

Krwią swoją ludzkość zalewa ją co dnia,

W głębie jej leci i cnota i zbrodnia

 

I łza i klątwa i miłość i zdrada...

A przecież dotąd, pragnieniem ziejąca,

 

Plamą jest ziemi i przeczeniem słońca.

 

Ów dramat sprzeczności i rozdarcia co „przecina ludzkość na wrogie połowy" (Najkrwawsze pole, 1880) pojawia się w dziesiątkach wierszy. Wokół niego krążą aforyzmy Myśli odsłaniające niewspółmierność osiągnięć cywilizacji wobec potrzeb życiowych mas, zaprzeczające prawa do dumy z postępu dokonywanego wysiłkiem ludzi pozbawionych jego owoców, godzące w łatwe samouspokojenie liberalna filantropia:

 

Dopóki wielki dług sprawiedliwości 

Niewypłacony milionom nędzarzy

 

Niech nikt nie mówi, że daje z litości.

 

Dostrzeganie napięcia przeciwieństw klasowych, bezwzględność mechanizmu przemocy dyktuje pisarce ironiczną analogię między społeczeństwem niewolniczym a światem „ludzkim, chrześcijańskim, nowym".

 

Co barbarzyństwa zrzuciwszy okowy,

Wiele i głośno mówił o wolności...

Stawiał   świątynie,   czcił   Boga,   kapłany...

 

Częsta jaskrawość metaforyki, uwznioślonej patosem, wyostrzonej ironią, piętrzenie kontrastów, napór pytań, apostrof — służyć miały w tych wierszach przekazaniu groźnej  atmosfery  spięć  społecznych.   Jedyną   szansę rozwikłania konfliktów widzi autorka w zaspokojeniu potrzeb wydziedziczonych, w wyrównaniu krzywd, należnym z prawa,  a nie z litości.  Nie  ujęte  w żaden program działania, propozycje te przybierają różnorodną postać: przestróg i żądań kierowanych do posiadających,   wezwania    ujarzmionych   do   otrząśnięcia    się z uległości. Pierwszym przypominała:

 

Nie przyszłam po to, by pieścić wam uszy

I z kwiatów składać wiązankę różową,

Lecz by niedoli milczącej dać słowo

 

I sięgnąć do waszej duszy

 

Ostrzegała,  że  bierność ma granice ; zbyt  cierpliwym  tłumaczyła  zawodność  pokory:

 

Czy wy myślicie, że ust waszych skarga

Jakieś marzenie wieczności potarga

I że rozdźwiękiem bić będzie w błękity,

Aż Bóg się zbudzi ukryty?

 

Och! Świat zbyt wielki! Wy na nim — zbyt  mali!

Choćbyście łzami krwawymi płakali,

Nic się nie wzruszy i nic się nie zmieni

W wiecznie pogodnej przestrzeni!

 

Krzyk uciśnionych nędzarzy nie sięga,

Gdzie nieskończoność globowy ruch słyszy....

Żaden głos do was nie ozwie się z ciszy:

 

Milczenie — bogów potęga!

 

Równie mocno jak temat starć społecznych interesu- pisarkę problem niewoli narodu. Sprawa pojmowania  patriotyzmu, wybór między godnością a kompromisem, między możliwym w ówczesnych warunkach oporem  a rezygnacją z wszelkiego działania — to problemy stale obecne  w Poezjach.  „Nie  mogę mówić  do was, Jakbym chciała" — skarżyła się w jednym z ówczesnych wierszy. Ale słynny Sclavus saltans — tańczący niewolnik, Contra spem spero — wierzę wbrew nadziei, prometejska i romantyczna postać przywódcy-wyzwoliciela w poemacie Mojżesz ujawniały przejrzyście intencje autorki. „Nie jestem, nie umiem być cicha ani cierpliwa, ani ofiarowująca męki ziemi swojej Ukrzyżowanemu! Co kiedy przecierpiałam sama — zapomnieniu oddaję i jego cieniom. Ale co naród — nigdy" — pisała   do   Lenartowicza.   Te   same   myśli   powtórzyła w wierszu Po ciszy.

 

Toteż bezustannie przypominała współczesnym przykłady wierności sprawom ojczystym — językowi, ziemi, tradycjom walki. Przejrzysty hołd powstańcom w pomacie Z teki Grottgera (1886), opis przeżyć tragicznych ofiar rugów pruskich w Do granicy (1886), pozostałe w rękopisach dowody hołdu złożonego unitom (publikacja w zaborze rosyjskim była niemożliwa), a obok nich, zawarte w symbolice licznych wierszy (Tęsknota, To my) świadectwa podziwu i wiary w wyzwoleńcze dążenia ludu — wskazywały dobitnie, gdzie dostrzega pisarka źródła oporu i energii patriotycznej. Przeciwstawiała je z pasją „zwierzchniej pleśni warszawskiej", „ugodowej hołocie" paktującej z zaborcą. Symbol przyrosłego do więzów niewolnika, pozbawionego świadomości własnej hańby, powraca w Poezjach wielokrotnie (Toast, W gorzkiej zadumie, Czy warto, Do zwartych bram, In exitu Israel) jako przedmiot bezwzględnego potępienia:

 

 

Owy, co cierpieć umiecie w pokorze,
Wy, co nosicie krzywd waszych łańcuchy,
Jako wrośniętą w kark krwawą obrożę,
Słabe, poddania pełne, bierne duchy —
Wy, co chowacie swój ból oswojony,
Jako gadzinę, gdy wyrwą jej jady,

I wieńcem kwiatów umiecie kryć ślady

 

Cierniowej życia korony —

 

Co się zwyciężać dajecie bez boju,

 

Gotowi zrzec się dziedzictwa światłości,

 

Byle was tylko z gnuśnego spokoju

 

Nie wyrwał okrzyk przyszłości —

 

Wy, co biegając w palącym się gmachu

 

Z wygryzionymi od dymu oczyma,

 

W   kąt   się   chowacie   z   nędznego   przestrachu

 

Zamiast wyjść krokiem olbrzyma —

 

Wy, co nie macie dość serca i mocy

 

Hańbę zwać hańbą, a nędzę zwać nędzą —

 

[...]

 

Was przyszłość minie, a jutra świt błogi

 

W szereg żyjących nie wliczy

 

Męże i ludy los taki tu biorą,

 

Jakiego w sercu swym znają się godne...

Wielkością czynu, nie martwą pokorą,

 

Dzieje ludzkości są płodne.

 

Adres tych strof był wyraźny i nie zmieniał się przez lata. W jednym z wczesnych wierszy warszawskich pisała Konopnicka z pogardą:

 

Ani jeden duch służalczy

Nie podniesie zgiętej skroni

I nie rzuci ten, co walczy

 

O garść złota,  nędznej broni...

 

Po dziesięciu latach, śledząc wiernopoddańcze zabiegi burżuazyjnych i arystokratycznych karierowiczów, którzy z hasła przetrwania uczynili osłonę dla prywatnych korzyści, notowała Konopnicka w liście do przyjaciela.

Mieliśmy tu niedawno ciekawe widowisko giętkości karków ludzkich i wystawę twarzy, których już wstyd i ból narodowy nie rumieni. „Dziennik Warszawski" miał też sposobność napisać, że już „nareszcie zniknęła ta mara, która się błąkała w polskich umysłach" — i że podanie uroczyste ręki zgody dokonało się szczęśliwie „pod przewodem arystokracji polskiej". Takie piśmidła jak „Kurier Poranny" szalały z uniesień nad zaszczytem, jaki spotkał tego lub owego, do którego „raczył"..., „raczyła" przemówić. Są dusze — mówi gdzieś Heine — które choćby pana nie miały, niemniej są lokajskimi. I to jest prawda. Cóż dopiero, kiedy to ich lokajstwo widomy

przedmiot służalczych swoich instynktów zobaczy? Wyłażą wtedy nieomal z własnej skóry. Brrr... plugastwo!

 

Pisarka nie miała wątpliwości, jakie sfery dostarczają najczęściej aktorów podobnych widowisk; im dedykowała wzgardliwy wiersz Zapustnej Warszawie. Wiedziała dobrze z własnych obserwacji i kontaktów, gdzie szukać świadectw walki i oporu. Ale ponawiające się „wystawy twarzy, których już wstyd i ból narodowy nie rumieni", budziły niepokój, jak dalece rozpleniła się w społeczeństwie zdolność do kompromisów za każdą cenę. Pisała: Ci co żyli lat pięćdziesiąt patrzą na to spustoszenie i są zdumieni, bo ci, co przeżyli połowę ich dni, nie czują, że noszą w piersi rzecz zimną i martwą. Pełni się nad nami słowo zagłady duchowej. Gdzie są te grzmoty wiosenne, które wstrząsną ziemią i gdzie są te błyskawice, które oświetlą dni przyszłe i gdzie jest piorun boży, który powali bezprawie stare? Oto przyjdzie zmartwychwstanie. Ale nie dla nas. Oto przyjdzie radość i tryumf. Ale nie dla nas. Dla nas ciągle jeszcze będzie ten sam kamień grobowy i te same straże.

 

A na tym tle posępnym życia — czyż można oczekiwać osobistego szczęścia? Kto będzie dość śmiały, dość nędzny, dość zimny, aby płakał nad sobą lub czuł rozkosz za siebie tylko?

 

Podobne słowa znaleźć można w listach Orzeszkowej, dziennikach Żeromskiego, notatkach współczesnych. I dlatego dla innych i dla siebie powtarzała uparcie: contra spem spero — wierzę wbrew nadziei.

 

Trzy tomiki Poezji ukazały się w latach władzy Apuchtina i Hurki, kiedy nazwiska Mickiewicza, Słowackiego często skreślał cenzor, kiedy wiele ich utworów znajdowało się na indeksie, a dramaty nie miały wstępu na scenę. Sprowadzano pełniejsze wydania romantyków ukradkiem, z innych dzielnic; Warszawa od klęski powstania nie widziała w jawnym druku słów tak bliskich. — tamtym, zabronionym.

 

W   oddziaływaniu  na   opinię   społeczną   szczególnie ważną rolę spełniły  Obrazki, popularne w kraju, tłumaczone na wiele języków. Oprócz paru wyjątków (najbardziej znane to Sclavus saltans, W pirejskim porcie) umieszczonych w scenerii antycznej, stanowiącej przejrzystą osłonę  problemów  współczesnych,  Obrazki  zawierały  fabułę   aktualną.  Ukazywały  w  konkretnych sytuacjach, powszednich postaciach tragizm życia klas wydziedziczonych:   bezdomność,   nędzę,   krzywdę   moralną. Żywcem  Obrazki  szły   w  duszą  tych,  którzy   się  z   nimi zetknęli w życiu. I  jeżeli czasem  deklamowano  je na rautach,   to   stokroć   częściej   podawały   je   sobie   niewprawne w deklamacji, lecz gorące usta młodzieży na «czwartakach» warszawskich — wspominał dawny uczestnik tych zebrań. — Te wiersze przynosiły pierwsze poetyckie sformułowanie bólów i walk całego pokolenia demokracji.45 Po ćwierćwieczu pisał o nich Lorentowicz: Gdybyż  estetycy,  którzy  zarzucali   Konopnickiej    zbytnią tendencyjność, mogli wiedzieć, ile serc młodych te jej pieśni, łez  i  przeciwstawień pełne, rozgrzały, wiele  umysłów  skażonych przez otoczenie pobudziły do rozmyślań nad krzywdą ludową! Jeżeli nie w literaturze, to w życiu odegrały one niezawodną rolę.

 

Istotnie, społeczna rola Obrazków była znacznie większa niż znaczenie ich w rozwoju polskiej poezji, chociaż i w tym względzie, były eksperymentem, próbą wyjścia z kręgu epigonizmu. Próba ta nie okazała się

zwycięska, ale chyba nie tylko dlatego sprawa stosunku  Obrazków do tradycji gatunku — forma narracji, problemy stylu  —   zajęły  podrzędne  miejsce  w  ówczesnych polemikach. Dyskusje wokół Wolnego najmita . Bez dachu, Z szopką, Co pocznie jeszcze wyraźniej, niż to bywa na ogół, stanowiły pretekst w walce poglądów. „Obrazki wywołały wrażenie wybuchu bomby — pisał ukraiński krytyk Iwan Franko — te opisy niewypowiedzianej nędzy, ta zjadliwa ironia i ostre oskarżenie  społeczeństwa  przypominają  nieco  cierpki   styl Niekrasowa."  W  literaturze   polskiej    przypominają Syrokomlę

 

.Obrazek  poetycki,   utwór   fabularny   łączący   cechy epickie i liryczne, a także — zwłaszcza w tekstach Konopnickiej — elementy perswazyjnej retoryki, przypominający budową nowelę o silnie uwydatnionym   zakończeniu -poincie,  ma  długotrwałą i bogatą tradycję. W    wieku   dziewiętnastym   był   on   nadal   popularny w wielu krajach. W Anglii posługiwał się nim Wordsworth, we Francji Hugo, modne i banalne obrazki pisywał Coppee. W poezji rosyjskiej przeobraził ten gatunek Niekrasow, wprowadzając parodystyczny styl felietonu. Obrazki-scenki rodzajowe, jak gdyby małe opowieści wierszem urozmaicone dialogiem postaci, pojawiają się w Polsce obficie w literaturze stanisławowskiej.   Chętnie  posługują  się  liryczną  formą  obrazka poeci  krajowi  w połowie  wieku  dziewiętnastego,  jak Ujejski,  Sowiński,  Syrokomla — autor słynnej  Lalki, Księgarza ulicznego, Zwierzyny. Utwory te nazywano często gawędą poetycką. Zaczerpnięto tę nazwę z prozy. Słynne były ongiś barwne, fantazyjne i osobiste opowiadania  —  wspomnienia   szlacheckich   gawędziarzy. Poetyckie obrazki Ujejskiego i Syrokomli przypominały istotnie ową starą gawędę budową swobodną i luźną, okolicznościowymi wtrąceniami opowiadacza, nie kryjącego swej obecności przed czytelnikiem. Ale od gawędy  tradycyjnej  różniły  się tematyką i bohaterami. Zamiast posesjonatów i szlagonów chętnie przedstawiały plebs     miejski,  domokrążców, włóczęgów  albo postaci chłopów i dziedziców. To wchłanianie nowej, plebejskiej tematyki, widoczne w wielu gatunkach literackich,   szczególnie  wyraźnie  występuje  w  twórczości „wioskowego grajka" — Syrokomli.

 

Wśród współczesnych Konopnickiej ambicje nowatorstwa w kreśleniu obrazków ustąpiły przed ogólną plagą epigonizmu.   Prócz  niewielu   wyjątków   w    wierszach Michaux, Sabowskiego, a zwłaszcza liryka i nowelisty Gomulickiego, obrazki w latach osiemdziesiątych były zjawiskiem żałosnym. Ckliwe, sentymentalne,  spłycały nawet te sytuacje, w których krył się rzeczywisty tragizm. W zestawieniu z odważną   prozą   Orzeszkowej, Prusa, Sienkiewicza, Świętochowskiego, obrazek rodzajowy w poezji raził anachronizmem.

 

Konopnicka, z pewnością nie bez podniet płynących z prozy ówczesnej, podjęła w swych obrazkach ambitną  próbę  wyzwolenia  się   z   epigońskich   konwencji. W dniach dyskusji uwłaszczeniowej Syrokomla prowokował opinię ziemiańską  drwiną z  dobrego  dziedzica i wiejskiej sielanki. Tradycyjną pobłażliwość narratora zastępował gniewem,  sarkazmem, ironią. Równie prowokujące były pomysły Konopnickiej  i podobnie  odważny    punkt    widzenia.    Wybitny    krytyk-socjalista KellesKrauz napisał w 1902 roku: W tych utworach poruszyła i oświetliła cały szereg współczesnych kwestii społecznych: nie tylko nędzę, często głód chłopa na pracowicie uprawianym, małym i nieurodzajnym skrawku gruntu, lecz i jego przemianę na bezrolnego proletariusza,   i   wędrówkę   synów   i   córek   chłopskich    do

 

 

wielkiego miasta za robotą, i bezmyślność fabrycznej pracy, i brak wszelkiej sposobności życia kulturalnego dla robotników, i niebezpieczeństwo życia przy pracy, i klęskę braku pracy, i okropności ciasnych, ciemnych i wilgotnych mieszkań, i bezradność opuszczonego dziecka i „tę najkrwawszą z ran krwawych tej ziemi" prostytucję [...], i dzieciobójstwo, i podrzucanie, i sprzeczność aparatu sądowo-prawnego z ciemnotą i nędzą [...] rzadko kiedy, nie mówię już w naszej literaturze, ale i powszechnej, poeta tak potrafi uchwycić i uwydatnić samą istotę ustroju kapitalistycznego, jak właśnie Konopnicka w Wolnym najmicie.

To sumaryczne wyliczenie wyjaśnia, dlaczego Obrazki potraktowano przede wszystkim jako fakt społeczny.

 

W Wolnym najmicie trafnie i zwięźle określiła autorka rzeczywisty sens wolności, którą obdarzyła masy chłopskie reforma 1864 roku.

 

Wolny, bo z więzów, jakimi go przykuł

Rodzinny zagon, gdzie pot ronił krwawy,

Już go rozwiązał bezduszny artykuł

Twardej ustawy...

 

Warto pamiętać, że był to okres, kiedy ocena skutków reformy, dotkliwych zwłaszcza dla mniejszych majątków ziemiańskich, stanowiła kwestię życiową i drażliwą. W grę wchodziła nie tylko wielka własność obszarnicza, rozporządzająca potrzebnymi środkami materialnymi. Magnaci najłatwiej mogli się dostosować do zmienionych warunków kapitalistycznej gospodarki, nie wszyscy szli w ślad hulaki Złotopolskiego — bohatera Dwu dróg Sienkiewicza. Natomiast wychodźcy Z tysięcy zrujnowanych dworków, prześladowani często za udział w powstaniu, pozbawieni przygotowania  do jakiegokolwiek zawodu, tułali się bezradnie w poszukiwaniu pracy. Wiele  utworów  poświęcono tym rozbitkom, od wczesnych powieści Orzeszkowej  (np. Rodzina   Brochwiczów)   po  Sygietyńskiego  (Wysadzony z   siodła).  Niczym  innym,  jak  jedną z  odmian  tych losów była też historia rodziny Konopnickich. Na wsi stosunki między dworem i chłopami były napięte, mąciły je nie tylko stare winy szlacheckie i nowa chłopska nędza, ale także celowa polityka zaborcy, jątrząca konflikty przez działalność urzędowych pośredników. W tej sytuacji potrzebna była jasność  spojrzenia i odwaga, by wśród splątanych przyczyn, krzyżujących się interesów i nabrzmiałych goryczy odsłonić i nazwać sprawę podstawową: groźną pauperyzację milionów płacących najdrożej za kapitalistyczny postęp i na zawsze pozbawionych możliwości korzystania z jego osiągnięć.

 

Odkrywczości  diagnozy  społecznej towarzyszy w Wolnym najmicie wyjątkowa w Obrazkach prostota słownictwa (zakłócają ją nieliczne   zwroty   „jestestwo żywe", „ból istnienia"), a także wyrazistość rytmiczna. Sylabiczny   jedenastozgłoskowiec   zwięzłym   refrenem akcentuje ironiczne oskarżenie.

 

Być może, bezosobowość adresata oskarżenia wypowiedzianego w tym utworze, godzącym raczej w cechy systemu niż w postacie spośród klasy panującej, sprawiła, że Wolny najmita nie stał się przedmiotem tak ostrych  napaści,   jak obrazki:   Z  szopką,  Co pocznie, Czy zginie.

 

Z szopką, wiersz oskarżający, a zarazem marzycielski, kierował  przestrogę  wprost  ku  mieszkańcom   dworu. Przypominał,  że w psychice   chłopskiej   trwa   piętno pańszczyźnianej   niewoli,   pamięć  krzywdy,  nieufność, wrogość — skryta, lecz grożąca wybuchem. Wybór tematu,  ustawienie postaci,  ironiczne zużytkowanie pogodnego obrzędu gwiazdkowej szopki — służyć miały

uwydatnieniu kontrastu między bezradnością i ubóstwem wiejskich dzieci a milczącym, obojętnym dworem. Opis przeciwstawionych sytuacji grzeszy sentymentalizmem, myśli przypisane chłopskiemu dziecku iiic odpowiadają jego psychicznym i umysłowym dyspozycjom. Melodramatyczne zabarwienie sceny, patos narratora komentującego zdarzenia i apelującego do sumień osłabiają wrażenie, jakie sprawić mógł ten kontrast — w istocie rzeczywisty.

 

Podobne grzechy obciążają inne obrazki. Śmiałe, nawet prowokujące w pomysłach, rażą egzaltowaną stylistyką, sprzeczną z wymogami sytuacji, obcą psychice przedstawionych postaci. Fakty te nie mogły ujść uwagi krytyków. Dostrzegł je zarówno Krzywicki, jak Sienkiewicz, Chmielowski, jak Jeśke-Choiński.

 

Ale w zarzutach, które z różnych stron spadły na autorkę, słuszne oceny estetyczne rzadko bywały wyrazem troski o prawdę psychologiczną i konsekwencję stylu. Takie były intencje Krzywickiego, ale już Sienkiewicz wykorzystał swe trafne uwagi jako pretekst do ideowej polemiki. W dziedzinie stylu i gatunku Konopnicka sama przemyśli doświadczenia Obrazków i wyciągnie z nich właściwe wnioski. Dla antagonistów pisarki wady konwencjonalnej poetyki były doprawdy mniej ważne niż podjęte w Obrazkach tematy i opinie wypowiedziane przez narratora.

 

Skrzywdzeni i smutni nie tylko w chatach mieszkają wieśniaczych — pouczał pisarkę i jej odbiorców Zorjan. — Czytając jej obrazki wiejskie pytamy: a gdzież ta pogoda wioskowa, te zamaszyste tany, te skoczne muzyki, te białe siermięgi i wesołe ogorzałe oblicza, gdzież te piosenki, co tak raźno na wesołą rozbrzmiewają nutę? Czyż o tej stronie życia naszego ludu godziło się zapomnieć?

 

Bohaterka obrazka miejskiego Co pocznie to „matka nikczemna, wyrodna, gorsza od suki i wilczycy" pisał ksiądz  Gnatowski.  Porzuconym  dzieckiem  zaopiekuje się natomiast „jeden z tych kobiecych aniołów chrześcijańskiego miłosierdzia,  o których w opisach nędzy ludzkiej ani jednym słowem nie wspomina autorka".

 

 Dobre rady dawał jeszcze po latach Tarnowski: Czy  oprócz  cierpienia i  nieszczęścia nie  ma nic  więcej  na świecie?   Czy   nie   ma   ani   miłosierdzia,   ani   poświęcenia, ani   choć   czasem   pociechy   dla   nieszczęścia,   ulgi   w   cierpieniu?    Czy    poetka,   która    tak    dobrze   zna    i    podziela jedno,  nie widziała nigdy  drugiego?  Może  jej  obrazki  dałyby   się  uzupełnić  innymi?   Oto  naprzeciw  tej   piwnicznej izby,  w  której   biedny   Jaś  nie   doczekał  wiosny,   inny   Jaś leżał w wygodnym, może w zbytkownym pokoju, otoczony wszelką wygodą, wszelkim staraniem, jakie dać może miłość rodzicielska i dostatek, a przecież ten Jaś także nie doczekał wiosny.  Obok domu, gdzie chore dziecko marzyło  o polach i łąkach, na darmo, było inne dziecko chore; przyszła siostra miłosierdzia, albo może ktoś świecki, i znalazło się wspomożenie, środki leczenia...

Obraz ten tak wyraźnie rysuje się w wyobraźni „krytyka-filantropa", że dodaje on bez wahania: „a w lecie dziecko zobaczy lasy i pola, w Rabce czy gdzie

indziej".

 

„Tego nie będzie nigdy, żeby na ziemi nie było cierpień i nieszczęść — tłumaczy   Tarnowski   poetce   — nie trzeba wymagać zbyt wiele, zawsze będą głodni." A tymczasem Obrazki „mogą być nadużyte do celów, o jakich autorka zapewne nie myślała. One mówią do nędznego i  cierpiącego:  patrz,  jakiś  ty  nieszczęśliwy, a jaki szczęśliwy ten, co od ciebie bogatszy."

 

Jeske-Choiński pisał oburzony: ...Któż winien, że wyrodne matki nie wiedzą, co począć, gdy opuściły swoją dziecinę, że wyrobnicy muszą chodzić do szynku? [...] Ma się rozumieć, że winna temu na pierwszym miejscu owa nieszczęsna szlachta.

 

Wspólne obawy tych kół najwyraźniej wypowiedział (I natowski: Kierunek umysłu [...] skrzywiony, niezdrowy i w owocach swej twórczości bardzo szkodliwy. [...] Gdyby utwory takie, jak pani Konopnickiej, przejęte i natchnione nie tyle miłością ludu, ile raczej nienawiścią do jego najbliższych sąsiadów [...] przeniknęły pod słomiane strzechy, mógłby tam powstać, jeżeli nie pożar, to przynajmniej zarzewie niechęci i niezgody.

 

Nawet  Chmielowski,  daleki  od  ślepoty i złej  woli konserwatywnych klerykałów, streszczając przebieg dyskusji wyraźnie wskazywał, w jakim punkcie przestaje solidaryzować się z pisarką: Niektórzy   oskarżyli   autorkę   o   nieprawdę   w   malowaniu rysunków wiejskich, a co gorsza, o rozmyślne jakoby jątrzenie  i  waśnienie  warstw  społecznych.  P.  Konopnicka  odpowiedziała im wierszem Co jo sieję.

 

W przewidywaniu dnia „wielkiej przyszłości" poetka stara się obudzić miłość, zgodę i braterstwo, by i silny, i słaby utworzyli  jedną  całość  i  dla  wspólnej   doli  pracowali,  lecz serca w tłustości własnej osiadłe..." chłoszcze biczem, niewątpliwie pragnąc ich poprawy. Gdyby autorka na tym poprzestała, całe nasze współczucie i całe nasze uznanie byłoby po jej stronie; lecz jej uśmiechnęła się rola przedstawicielki  i  mścicielki  ludu,  rola  Słowackiego  odpowiadającego autorowi Trzech, psalmów.

 

Nie pomylił się Chmielowski dostrzegając, że w emocjonalnym zaangażowaniu poezji Konopnickiej kryje się nie sprecyzowany wprawdzie, ale rzeczywisty protest przeciwko oportunizmowi liberałów. Ironiczne porównanie z rewolucyjno-demokratycznym wystąpieniem Słowackiego było jednak przesadne; Konopnicka nie była tak konsekwentna. Znacznie trafniej użył historycznej  metafory Kelles-Krauz,  gdy napisał:W sercu Konopnickiej na tym punkcie Krasiński wciąż walczy ze Słowackim, jeśli echo błagania: „Hajdamackie rzućcie noże!" kłóci się ze śmiałym i bezwzględnym wyzwaniem: „słaby, mówisz, rzeź wybiera? A czy wiesz co Duch wybierze?".

 

Obrazki szczególnie wyraźnie ukazały społeczne zaangażowanie poezji Konopnickiej. Były próbą przejścia od   ogólnej   metafory   oskarżenia  i  buntu,   widocznej w Myślach, Nocach letnich, Toaście — do sytuacji konkretnych, wypadków powszednich. Sięgały do zdarzeń ulicznych, zatrzymywały się na postaciach z bezimiennego tłumu,  szukały indywidualnych rysów w anonimowych twarzach. Były próbą ambitną, ale w dużej mierze  nieudaną.  Nie   zdołały   przełamać   epigońskich konwencji   narzucających   zbyt   jaskrawe,   upozowane kontrasty, nie wyzwoliły się w stylu od retorycznego patosu, ozdobników, ostentacyjnych komentarzy i apelów narratora. Twarz i myśli człowieka z tłumu pozostały  jeszcze zatarte w zbiorczym wizerunku cierpiącego nędzarza. Trzeba było nadal szukać drogi do intymnych przeżyć prostych ludzi.

 

Doświadczenia wynikające z Obrazków ujawniły granicę przydatności poetki zbanalizowanej przez naśladowców romantyków, uwydatniły niewystarczalność jej form opisu i stylistyki w przedstawianiu nowych sytuacji i postaci. Zarysy portretu plebejskiego bohatera, naszkicowane przez Konopnicką w tych wierszach, wypełniać się będą stopniowo w ludowych lirykach i nowelach. Chyba nie przypadkiem, równolegle z rozwojem nowych form jej poezji i prozy, znikają obrazki 0 reportażowa aktualnej fabule. Pozostaną tylko nie-licznie próby gawęd (np. W rocznicę Termopilów), udramatyzowane, alegoryczne dialogi (np. W pirejskim porcie) ukrywające pod antyczną scenerią aluzje do upraw narodowych.

 zobacz Folklor i Tradycja...

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (21 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja